sobota, 26 lipca 2014

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Skąd wiedziała pani, gdzie szukać dowodów? Czy ktoś pani pomógł? Kto jeszcze wie o tym, że Dalph Campbell zamordował pani siostrę? Czy uważa pani, że matka jest w to również zamieszana? Jak ostatnio zachowywała się Leila? Czy pani siostra wykazywała jakiekolwiek oznaki, lęk, radość, obawę?
Na wszystkie zadawane tego wieczoru pytania odpowiadałam: tak, nie, nic mi o tym nie wiadomo, nie pamiętam. Trzymali mnie tutaj kilka godzin. A może to było tylko kilka minut? Straciłam poczucie czasu przy piątym pytaniu. Na szczęście nie zostałam o nic oskarżona, jeszcze tego by brakowało. W ciągu tych kilku dni miałam naprawdę dość swojej siostry. Nie chciałam o niej mówić, nie chciałam o niej słyszeć. Miałam zwyczajnie po uszy odpowiadania na te wszystkie pytania. Do tego mój własny ojciec za tym stał. No tak, raz potrącił już przechodnia, nie wykazał wtedy żadnej skruchy, tak samo było z Leilą, zachowywał się jak gdyby nigdy nic, zabicie własnej córki nie przyszło mu z trudnością. Nie rozumiałam, jak można być tak bezdusznym człowiekiem. Wszystko sobie ukartował...
Wychodząc z pomieszczenia od przesłuchań czekała na mnie moja matka. Zapłakana siedziała na jednym z krzeseł i w chwili gdy mnie zobaczyła chyba nie wiedziała, co ma mi powiedzieć. Sama czułam się podobnie. Nastąpiła cisza, żadna z nas do drugiej nie podeszła, nie przytuliła, nic.

- Nie chcę tu mieszkać. - powiedziałam, gdy siedziałyśmy obie przy kolacji, którą mama w ciszy przygotowała. Spojrzała na mnie i pokiwała lekko głową.
- Sprzedamy dom, wyprowadzimy się stąd. - powiedziała wsuwając w usta duszone mięso, nabite na widelec.
- Nie.. - przerwałam jej, widząc, że chce coś jeszcze powiedzieć. Odstawiłam szklankę z wodą. - Nie chcę mieszkać tu z tobą, chcę się wynieść i zamieszkać sama. - powiedziałam, nie czułam się ani trochę winna za te słowa. W świetle prawa mogłam już mieć własne mieszkanie bez opieki rodzica, a na pewno nie chciałabym mieszkać z matką. Nie ufałam jej, w końcu ojciec na początku również nie dawał po sobie niczego znać. Skąd mogę mieć pewność, że nie jestem w pułapce?
- Jak to? Chcesz mnie zostawić? Samą..? - wbiła we mnie załzawione oczy, ale nie dałam się złamać. Dobrze wiedziałam, że wbijam jej nóż w serce - jeśli rzekomo nie jest w to wplątana - ale to nic nie znaczyło. Ja nie czułam się bezpiecznie.
- Nie zostawiam cię. Możesz zamieszkać z ciocią Ellą, ona na pewno się ucieszy, na pewno będzie jej lżej przeprowadzić się z synem tu, będzie miała.. więcej przestrzeni niż w tym swoim małym mieszkaniu. A ty nie będziesz sama. - wyrecytowałam jej to wszystko, jakby było to zwykłym wierszem, którego miałam się nauczyć na pamięć. Spojrzała na mnie zszokowana, widziałam po jej twarzy, że ją tym zaskoczyłam. W sumie nie dziwiłam się, też byłabym zaskoczona, gdyby najpierw umarła mi córeczka, później okazało się, że mój własny mąż ją zabił, a na końcu ostatnie dziecko odwróciło się ode mnie. Mimo wszystko JA nie czułam się bezpiecznie.
- Ale Alison.. nie, nie jesteś gotowa.. nie poradzisz sobie z domowymi obowiązkami.. - zaczęła rozlamentowanym głosem. Zmarszczyłam brwi.
- Mamo! - starałam się ją przekrzyczeć. - Ja cię nie pytam o zgodę.. - westchnęłam ciężko. - Ja już podjęłam decyzję. Rozmawiałam z babcią i powiedziała, że mogę zamieszkać w jej domu w drugiej części miasta, na obrzeżach. Dom stoi pusty, więc będę miała się jak tam urządzić, ona i tak mieszka teraz w kamienicy. Nie odcinam się od ciebie, po prostu chcę mieszkać sama. - odsunęłam się od stołu i wstałam. Zabrałam swoje naczynia i wstawiłam je do zmywarki. - Pogadam z ciocią Ellą, a jutro zacznę się pakować. - rzuciłam jej ostatnie spojrzenie i z kamienną twarzą wyszłam z kuchni, przeszłam korytarz, schody, drugi korytarz i weszłam do swojej sypialni wyczerpana tym dniem do reszty. Nie miałam ochoty na nic, nawet na sen. Czułam się nieswojo i wiedziałam, że dziś nie zasnę. Postanowiłam powoli zacząć zbierać swoje rzeczy w kartony, by nie marnować ani sekundy. I gdy byłam już przy wkładaniu wszystkich książek do pudeł usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Podeszłam do laptopa, którego wcześniej włączyłam i zamarłam, w rogu ekranu pojawiło się okienko z:

"Nowa wiadomość od: 
Książę; Pomóc ci z pakowaniem?"

sobota, 19 lipca 2014

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Wszystko momentalnie zawirowało mi w głowie, do oczu napłynęły łzy, a oddech stał się nagle taki ciężki. Wpatrywałam się w Benjamina zaciskając ręce w pięści, którymi uderzyłam o jego kanapę. Po moich policzkach popłynęły pierwsze strumienie...
- Kłamiesz... - wyjąkałam w końcu, kuląc się w rogu, chcąc siedzieć jak najdalej od niego. Cała się trzęsłam. A on stał nade mną z tym stalowym wyrazem twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji. Był taki spokojny i opanowany, jak zawsze. Od kiedy go poznałam taki był, wcześniej go nie lubiłam, nie przypadł mi do gustu jego sposób bycia i to w jaki sposób mnie traktował. Jakbym była dla niego powietrzem, ale takim, któremu chce zrobić na złość. Wcześniej za nim zwyczajnie nie przepadałam. Teraz go nienawidzę. Powtórzyłam to jeszcze około dziesięciu razy, wykrzyczałam mu to prosto w twarz, zachłystując się powietrzem i jąkając się od urywanego szlochu wymieszanego z płaczem. To ostatnia rzecz, jaką pamiętam, jego kamienna twarz z pokorą znosząca mój wrzask.

Obudziłam się z rana w pozycji embrionalnej. Powoli otwierając oczy miałam nadzieję, że wczorajszy dzień był jedynie snem, kolejnym koszmarem. Pierwszym, co zobaczyłam była podłoga - krzywa, ponieważ leżałam tak, a nie inaczej. Obraz powoli wyostrzał mi się coraz bardziej i bardziej i dostrzegłam czyjeś stopy. Krzyknęłam przeraźliwie i podniosłam się, dopiero teraz zauważyłam, że byłam owinięta w jakiś koc. Nie byłam w swoim domu, po chwili ujrzałam twarz Benjamina. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Co ja tu robię? - zapytałam, mówienie przychodziło mi z pewną trudnością, jak zawsze po długim płaczu. A więc to prawda, to wszystko to szczera prawda.
- Do tej pory spałaś. - powiedział chłodno, jakby był zawiedziony tym, że się obudziłam. Jak to się stało, że ja tutaj zostałam?
- Dlaczego tutaj? - moje oczy przypominały teraz błyszczące monety, oglądałam się wokoło z coraz większym przerażeniem, jakie we mnie rosło. Chłopak westchnął.
- Płakałaś, płakałaś aż usnęłaś, próbowałem coś powiedzieć, ale mnie nie słuchałaś, zdawałaś się chyba nawet w ogóle nie słyszeć mojego głosu. - wyjaśnił. Zmarszczyłam brwi. To wszystko było takie... dziwne. Nie znam go. To znaczy znam, ale mu nie ufam. Dalej nie mam pewności, czy to co powiedział było prawdą. Nie znam powodu, dla którego mógłby kłamać, ale nie wiem też to nie był jeden z jego chorych żartów.
- Muszę już iść. - powiedziałam, wyplątując się z koca i wstając, ugłaskałam czarną sukienkę na udach, by nie odsłaniała zbyt wiele ciała i ruszyłam w stronę wyjścia z salonu.
- Mogę ci to udowodnić. - powiedział w końcu, jakby czytał w moich myślach. Odwróciłam się i spojrzałam na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Jak? - wypłynęło z moich ust niczym smutna melodia, czułam, że za chwilę znów zacznę płakać. Gula w moim gardle wciąż rosła.
- Sprawdź w dolnej szufladzie, tej zamykanej na klucz.

Skąd on w ogóle wie takie rzeczy? W drodze powrotnej do domu zastanawiało mnie też to. Ostrzegł mnie, więc musiał skądś wiedzieć, co się wydarzy. A skoro wiedział... to mógł temu zapobiec. Dlaczego tego nie zrobił? Ach, jaka głupia byłam, że zmarnowałam czas na nie te pytania, co trzeba. Kto wie, kiedy go teraz zobaczę... chociaż znam już jego adres, w razie potrzeby zawsze mogę tam ponownie pojechać. To miejsce w prawdzie mnie przeraża, ale jest kluczem do tych wszystkich odpowiedzi...
Dojechałam do domu, zdziwiło mnie to, że nikt do mnie przez całą noc nie zadzwonił by upewnić się czy chociażby żyję. Wysiadłam z auta rodziców, które sobie "zapożyczyłam" i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Pociągnęłam za klamkę, były zamknięte. Westchnęłam i przystępując z nogi na nogę nacisnęłam dzwonek do drzwi. Przez 3 minuty brak jakiejkolwiek reakcji. Odeszłam więc bardziej w głąb werandy i uniosłam jedną z podwójnych desek przy huśtawce rodzinnej, wyjmując zapasowy klucz. Przekręciłam go w zamku i otworzyłam drzwi. Nikogo w środku nie było. Żadnego listu, wiadomości, niczego. Od razu chwyciłam za telefon i wykręciłam numer do mamy. Ta rozmowa nie trwała długo, dowiedziałam się jedynie, że wróciła do pracy tak szybko, jak mogła, w jej głosie było słychać zdenerwowanie, więc szybko się rozłączyłam. Poczułam jak serce bije mi szybciej. Przypomniałam sobie o rzekomym dowodzie, o którym mówił Benjamin. Zmierzyłam w stronę TYCH drzwi. Weszłam po schodach, przeszłam cały korytarz skradając się we własnym domu, czułam się teraz dziwnie nieswojo. Weszłam do środka pożądanego pomieszczenia i uklęknęłam przed biurkiem. Wyciągnęłam spod małego dywanika kluczyk i przekręciłam w ostatniej szufladzie. To, co tam zobaczyłam wywołało u mnie odruch wymiotny. Od razu odwróciłam głowę i zakryłam usta dłonią. Chwilę mi zajęło ponowne spojrzenie na to, co "znalazłam". Rozejrzałam się nerwowo i chwyciłam foliową koszulkę na dokumenty i wsadziłam do środka znalezisko z szuflady. Biorąc to oczywiście przez chusteczkę, by nie zostawić odcisków palców.
Po chwili nie było mnie już w domu, co ciekawsze, nie chciałam już tam wracać. To nie był dłużej mój dom. To miejsce zbrodni.

- Chciałabym zgłosić przestępstwo. Kilka dni temu zamordowano moją siostrę. Leilę Campbell, chcę zawiadomić, iż odkryłam kto jest mordercą. To Dalph Campbell, mój ojciec. A tutaj mam dowody.
Na stoliku od przesłuchań leżała teraz foliowa koszulka na dokumenty z białymi rękawiczkami i nowo zakupionym nożem, oba te przedmioty były "zakrapiane" krwią...

piątek, 18 lipca 2014

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jego słowa uderzyły we mnie jak fala zimnego powietrza i nie chciały odpuścić obijania się echem w mojej głowie przez dłuższy czas. Stałam z mocno bijącym sercem, czekając na to, aż powie mi, kto zabił moją siostrę. Jednak żadne imię, ani nazwisko nie zostało wypowiedziane. Panowała grobowa i nurtująca mnie cisza. Wpatrywałam się wyczekująco w Benjamina, ale on wciąż uparcie milczał. Wyprowadzało mnie to z równowagi. Przystępywałam z nogi na nogę i założyłam ręce na piersi.
- Więc kto? Kto to zrobił? - zapytałam w końcu, czując, że dłużej nie wytrzymam. Chłopak podniósł na mnie wzrok, już otworzył usta, a mnie serce mocniej zabiło, gdy pojawiła się moja mama, odpalająca papierosa różową zapalniczką.
- Skarbie, dlaczego nie jesz razem z innymi? - zapytała mnie, wyrywając z tak ważnej rozmowy. W tej chwili miałam ochotę ją udusić. 
- Nie jestem głodna. - powiedziałam, nie odrywając wzroku od Benjamina, który zdawał się już kompletnie zapomnieć o naszej wcześniejszej wymianie zdań.
- Wrócisz tam i zjesz razem z resztą rodziny. Ciocia Miriam zaczyna zasypywać twojego ojca setkami pytań o ciebie. - mruknęła do mnie dość ostrym tonem. Spojrzałam na nią urażona i pociągnęłam za rękę chłopaka. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, gdy dotknęłam jego lodowatej skóry, ale chciałam koniecznie dokończyć tę rozmowę. Gdy znaleźliśmy się wystarczająco daleko znów zadałam to samo pytanie.
- To nie jest odpowiedni czas, ani miejsce na takie rozmowy. - powiedział szeptem, przyparty przeze mnie do ściany. Byłam zbyt niecierpliwa, by czekać.
- A kiedy będzie odpowiedni czas?! Morderca nie został odnaleziony, chodzi na wolności i być może morduje kolejne osoby. Musisz mi powiedzieć, kto to zrobił. - ostatnie zdanie zabrzmiało niemal błagalnie. Nie rozumiałam jego zwlekania, nie było tutaj czasu na ociąganie się z odpowiedzią. Jedno nazwisko i policja złapie tego drania.
- Nikt teraz nie cierpi z jego powodu. - powiedział spokojnie Benjamin. Nabrałam powietrza w płuca, rozwścieczona.
- Niby skąd ty to wiesz? - wysyczałam przez zęby.
Chłopak przysunął swoją twarz do mojej, zmarszczyłam pytająco brwi, już chciałam się od niego odsunąć i zapytać, co on wyprawia, ale przesunął swoją twarz do mojego ucha, w które wyzeptał:
- Bo sprawca jest wśród nas...
Zamarłam w bezruchu, Benjamin w dalszym ciągu był tak blisko mnie. Zatrzepotałam rzęsami i rozejrzałam się nerwowo, odsuwając się nieco od niego.
- Proszę.. powiedz mi. - również wyszeptałam, niczego teraz tak nie pragnęłam jak prawdy. W końcu obiecałam Leili, że znajdę tego, kto ją zamordował, a ja zawsze dotrzymuję obietnic. Chłopak westchnął, wyraźnie się wahając.
- Spotkajmy się gdzieś indziej.. - powiedział w końcu.
- Niby gdzie? - spięłam brwi ku górze.
- U mnie w domu. Tam będzie najbezpieczniej. Jeśli ułyszysz to, co ci powiem... musisz być zdala od kogokolwiek. 
- A co z twoimi rodzicami? - zapytałam.
- Nie będzie ich dziś. Przyjdź do mnie o ósmej. Liberty Avenue 12 - powiedział pół szeptem i wyminął mnie. Zniknął z budynku równie szybko, jak się w nim pojawił. Do końca stypy posłusznie zjadłam swoje spaghetti i odpowiedziałam na pytania wszystkich wujków i cioć. Czas niemiłosiernie mi się dłużył. W naszym domu urządzono kolejne "przyjęcie pożegnalne" mojej siostrze. Wszędzie były jej zdjęcia, kwiaty i przekąski. Rodzina wymieniała między sobą wspomnienia związane z Leilą. Co chwilę dostawałam kolejne kondolencje od nowo przybyłych gości, wracających ze stypy. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że najbardziej dotknięci byli ci, którzy tak naprawdę Leilę widzieli dwa razy w życiu, niesamowicie mnie to irytowało, jednak tym samym pozwoliło mi się wymknąć niepostrzeżenie z domu. Nikt nawet nie zauważył, że wyszłam, koniecznie musiałam się dzisiaj dowiedzieć, kto zabił moją siostrę.
Wsiadłam do samochodu rodziców i odpaliłam silnik, włączyłam GPS i ustawiłam adres. Ku mojemu zdziwieniu jechałam prawie czterdzieści minut zanim dotarłam do celu. Jego dom był niemal na obrzeżach miasta. Parkując na jego podjeździe czułam dziwne niebezpieczeństwo, czułam się... nieswojo. Wysiadłam z auta i rozejrzałam się kilka razy. Lampy przed jego ogromnym domem były zapalone co oznaczało, że Benjamin oczekiwał mojego przybycia. Podeszłam ostrożnie na werandę i zapukałam w wielkie czarne drewniane drzwi. Nie czekałam długo, po chwili przed moimi oczami zobaczyłam chłopaka, miał na sobie codzienny ubiór, w przeciwieństwie do mnie.
- Wejdź. - powiedział i zamknął za mną drzwi na kilka zamków oraz zgasił lampy na werandzie. Poczułam się uwięziona, żołądek niemal podszedł mi do gardła.
- Przyszłam tylko po to, by usłyszeć prawdę.. niedługo muszę wracać. - ale chłopak zdawał się nawet nie usłyszeć tego, co właśnie powiedziałam i zaprowadził mnie do salonu, jego dom urządzony był bardzo nowocześnie, ale w bardzo ciemnych barwach. Wydawało mi się, że jestem w pomieszczeniu z przyszłości.
- Wiesz, że gdy to usłyszysz nic już nie będzie takie samo? - usłyszałam w końcu. Wlepił we mnie swoje zielone tęczówki i poczułam się jak pod rentgenem.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - mruknęłam wyczekująco. Od prawdy dzieliły mnie zaledwie sekundy, dopiero teraz u niego w mieszkaniu, sam na sam... dopadły mnie wątpliwości. Czy faktycznie chcę wiedzieć, kto to zrobił? 

czwartek, 3 lipca 2014

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Koronka przylegająca do moich pleców wywołała u mnie małe skrzywienie na twarzy, nie lubiłam tego materiału na sobie. Zawsze mnie niemiłosiernie gryzł. Na stopy włożyłam czarne czułenka, blond włosy splotłam w długi warkocz wiązany kokardą, który luźno opuściłam. Moje nadgarstki jak i szyję zdobiły białe perły, bardzo eleganckie i pasujące do mojej pogrzebowej kreacji. Sukienka prezentowała się wyjątkowo szykownie, pod samą szyję z grubymi ramiączkami, rozkloszowana, lekko przed kolano z nieprzyjemną koronką z tyłu. Stanęłam przed lustrem i obróciłam się kilka razy wokół własnej osi. Podeszłam wolnym krokiem do toaletki i usadowiłam się na małym białym krzesełku. Chwyciłam do ręki pędzel i zaczęłam nanosić nieco koloru na policzki, gdyż byłam blada jak ściana, niewiele dał puder, ale nie wyglądałam przynajmniej jak wypompowana z krwi. Przejechałam tuszem po rzęsach i pomalowałam usta na blady róż. W domu panowała grobowa cisza, słychać było jedynie cykanie zegarów ściennych. Popryskałam się perfumami i wyszłam z pokoju.
Przyglądałam się siedzącemu ojcu, był inny niż zazwyczaj. Nie czytał gazety, nie miał na sobie okularów, w kuchni panowała dziwna atmosfera, ale jakiej mogłabym się spodziewać? Chyba tylko ja od śmierci Leili nie uroniłam ani jednej łzy, nie popadłam w żadną histerię, ani furię. Ojciec spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem i wstał. Miał na sobie czarny garnitur. Wkrótce pojawiła się mama w długiej czarnej sukience do ziemi i koronkowej woalce. Tata objął ją w talii i ruszyliśmy do wozu. Przez całą drogę nikt nie odezwał się ani słowem. Jechaliśmy w ciszy, bez radia, bez rozmowy, bez niczego. Pokonanie dystansu dzielącego nas od cmentarza nie zajęło wiele czasu. Mama uzgodniła wszystko wcześniej z domem pogrzebowym, by o 8:50 trumna z Leilą podjechała pod odpowiednie miejsce gotowa na pogrzeb, który miał odbyć się o 9:00. O tej właśnie godzinie zgromadziła się na cmentarzu cała nasza rodzina. Ciocie, babcie, wujkowie, stryjkowie, wszyscy dalecy kuzyni, a nawet kilku reporterów, którzy również nie znali przyczyn śmierci Leili. Nikt ich nie znał. Sprawca uciekł, ale po co w ogóle miałby zabijać moją siostrę? Nie rozumiałam tego. Co to dziecko zrobiło? Odsunęłam od siebie te myśli, gdyż mówca pogrzebowy właśnie zabrał głos. Słuchałam tego, jak wychwalał moją siostrzyczkę, jak podkreślał jej niewinność i dziecięcą radość, jaką emanowała wokół. W zasadzie nie podobało mi się to, że moja mama nie przemawia. Twierdziła, że nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa i woli przemilczeć to, co w niej tkwi - moim zdaniem to głupota. Jednak wolałam teraz nie wdawać się z nią w dyskusję. Gdzieś pomiędzy słowami mówcy, a cichym szlochem babci dostrzegłam kątem oka zarysowane kontury wysokiego chłopaka, który stał dalej za rodziną. Spięłam brwi w górze i obejrzałam się, próbując doszukać się twarzy, która właśnie mignęła mi przed oczami. Jednak do końca pogrzebu nie zobaczyłam już jej ani razu. Gdy wszyscy zbierali się na stypę, postanowiłam pozostać jeszcze chwilę przy grobie siostry.
- Idziesz, skarbie..? - usłyszałam głos taty. Podniosłam na niego wzrok i zająkałam się delikatnie.
- Tak.. dołączę do was za chwilę. - powiedziałam i odczekałam, aż ojciec znajdzie się w odpowiedniej odległości. Uklęknęłam przy nagrobku Leili i zacisnęłam zęby. Poczułam jak wzbiera we mnie złość i żal.
- Znajdę go... obiecuję. - powiedziałam i ostatkiem sił powstrzymałam łzy, które poraz pierwszy od kilku dni próbowały ze mnie wypłynąć. Wstałam i zgrabnie ruszyłam w stronę reszty. Rozejrzałam się kilka razy, próbując jeszcze doszukać się tej twarzy, ale niestety nikogo nie zobaczyłam.

Do stołu podano ulubione danie Leili - spaghetti bolognese, uwielbiała je. Do tego dali jeszcze jakieś małe przekąski, ale nie miałam ochoty zarówno na nie jak i na makaron. Siedziałam przy stole i grzebałam widelcem w talerzu pełnym przepysznie pachnącego jedzenia. Po dłuższej chwili zdecydowałam się jednak na skosztowanie, ale nagle uwagę przykuła mnie pewna postać, siedząca w oddali, na drugim końcu sali.
- Przepraszam.. muszę do toalety. - powiedziałam machinalnie i wstałam, wycierając usta serwetką. Przeszłam okrężną drogą przez salę, by przyjrzeć się nieznajomemu, a gdy byłam wystarczająco blisko nie mogłam uwierzyć oczom. To Benjamin, siedział tam w czarnym smokingu, jeszcze bardziej mroczny niż zazwyczaj. Gdy przechodziłam obok posłałam mu znaczące spojrzenie i wyszłam z sali, jednak nie poszłam do łazienki, a wyszłam na zewnatrz. Wiedziałam bowiem, że ON pójdzie za mną...

- Co ty tu robisz? - zapytałam, nawet nie odwracając się do niego przodem, usłyszałam kroki, od razu pomyślałam, że to on i nie myliłam się.
- Uczestniczę w pogrzebie twojej siostry. - odpowiedział jak zwykle spokojnie. Zagotowało się we mnie.
- Skąd w ogóle wiesz, że ona nie żyje? - zmarszczyłam brwi i odwróciłam się przodem do niego, stał niewiarygodnie blisko, niemal stykaliśmy się ze sobą. Przełknęłam ślinę, wpatrywał się we mnie swoimi zielonymi, przeszywającymi tęczówkami.
- W szkole musieli wytłumaczyć jakoś twoją nieobecność tuż przed egzaminami.. poza tym, klasa musiała się przygotować na to.. że Alison będzie wymagała szczególnej uwagi. - powiedział dość ironicznym tonem. Poczułam się w tym momencie urażona.
- Nie wymagam szczególnej uwagi. - zaprzeczyłam od razu, mówiąc przez zaciśnięte zęby.
- Dyrektor twierdzi inaczej. Będą się teraz z tobą obchodzić jak z piórkiem, księżniczko.
- Przestań! - warknęłam na niego i zacisnęłam drobne dłonie w pięści. - Nie możesz choć raz zachować się w stosunku do mnie w porządku? Właśnie ktoś zamordował mi siostrę.. nie masz w sobie ani odrobiny empatii, czy po prostu lubisz sprawiać mi ból? - powiedziałam już z drżącymi wargami. Nie znałam przyczyny jego braku zachamowań w niektórych kwestiach. Mógłby już sobie darować te idiotyczne odzywki.
- Och.. jakoś nie rozpaczałaś za bardzo w ciągu tych ostatnich dni. - mruknął do mnie, przysuwając się jeszcze bliżej, serce mi mocniej zabiło. Poczułam głęboko zakorzeniony lęk, kątem oka wypatrywałam, czy nikt do nas nie idzie. Mógłby to być ktokolwiek, wtedy byłabym bezpieczniejsza, jednak stanie tu z nim sam na sam nie było zbyt dobrym pomysłem, który sama zamieniłam w czyn. Po chwili jednak doszła do mnie pewna rzecz. Podniosłam na niego pytający wzrok.
- A ty skąd wiesz o tym, czy rozpaczałam? - zapytałam w końcu. Nie wychodziłam przecież z domu, jedynie na tę terapię grupową, ale na nią zawieźli mnie rodzice. Benjamin mógłby mnie zobaczyć jedynie jak wsiadam do samochodu, czy wysiadam z niego. Zrobiłam krok do przodu tak, że chłopak odsunął się w tył. - Śledzisz mnie? - przekrzywiłam głowę w bok, mój wzrok przybrał groźniejszy wyraz. - To dość ciekawe. Moi rodzice nie zawiadamiali szkoły, skąd wiesz, że moja siostra nie żyje? - znów zacisnęłam zęby, zorientowałam się, że Benajmin jest teraz wyraźnie zbity z tropu, widać to było po jego twarzy. Zniknęła pewność siebie, na jej miejsce weszło zwątpienie. - Pozostaje jeszcze jedna rzecz.. - dodałam w końcu, jakby do siebie. - Oglądałeś mój dom, bo - jak twierdzisz - chciałeś zobaczyć miejsce zbrodni, która nigdy wcześniej się nie wydarzyła. Jednak później krzyknąłeś to magiczne słowo i.. moja siostra została zamordowana. - powiedziałam, sklejając wszystkie fakty. - Ty ją zabiłeś..
Benjamin zrobił minę, jakbym właśnie się przed nim rozebrała do naga, był w szoku. Jednak ja nie dałam się nabrać, równie dobrze mógł udawać, by mnie zmylić.
- Nawet sobie nie wyobrażasz o jak ciężkie wykroczenie mnie oskarżasz. - powiedział po dłużej chwili, spokojnym i opanowanym tonem. - Chciałem cię ostrzec, głupia dziewczyno.. OSTRZEC. Nie zabiłem twojej siostry... - dodał. Już otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale uprzedził mnie Benajmin. - Ale wiem, kto to zrobił..

piątek, 27 czerwca 2014

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Terapia grupowa polega na tym, że siedzisz na krześle w kółeczku jak małe dziecko z wieloma innymi ludźmi. Próbują ci wytłumaczyć, że to, co robisz jest złe i podsuwają ci inne koncepcje lub namawiają do progresu. Zadają standarowe pytania, typu: Jak się dziś czujesz? Czy zrobiłaś coś w kierunku zmiany? Posiadasz plany? Co ostatnio się u ciebie wydarzyło? Oczywiście te pytania rozgałęziają się na piętnaście innych, które są już zależne od twojej odpowiedzi. Niektórym terapia grupowa naprawdę pomaga, jest to jednak mało istony procent z całej liczby osób, które faktycznie tam uczęszczają. Połowa z całej reszty wychodzi ze zniesmaczeniem, zdenerwowaniem, a nawet złością. Ćwierć z całej reszty nie zwraca uwagi tak naprawdę na to, co się do nich mówiło podczas spotkania i zgrywają wielkich buntowników, których nie obchodzi zdanie różne niż ich. 14% już nie wraca na taką terapię, ponieważ uważają, że jeszcze bardziej pogorszyła ona ich stan psychiczny. No i jeden jedyny procent stara się skupić wyłącznie na cudzych problemach, by uniknąć rozmowy oraz nawet myślenia o własnych. Ten 1% to ja. Jest wtorek, rodzice zapisali mnie do tego koła spotkań by zapobiec jakimkolwiek zapędom, które mogłyby spowodować niebezpieczeństwo. Tak to przynajmniej wyjaśnili. Nigdy wcześniej nie doznałam tak wielkiego szoku i tak wielkiej straty w tym samym czasie, postanowili dmuchać na zimne, obawiając się mojej postawy wobez tego, co się stało. Naprawdę czułam się źle, czułam się okropnie, jakby jakaś część mnie odeszła razem z Leilą. W zasadzie wolałabym odejść zamiast niej, była tak młoda, była dzieckiem, niewinnym małym dzieckiem, które na pewno nie zasłużyło sobie na tak wczesną śmierć. A mimo to... nie uroniłam nawet jednej łzy. Nie znałam przyczyny braku jakichkolwiek uwewnętrzenień emocji, niczego nie potrafiłam okazać. Byłam zbyt... oszołomiona tym, co tak naprawdę zaszło. Chyba jeszcze do mnie nie dotarło, że moja siostra nie żyje. Na pewno stanie się to odczuwalne za jakiś czas, gdy nie będę już słyszała jej bosych stóp, biegających po zimnych kafelkach, gdy nie będę musiała w wyznaczone dni odbierać jej ze szkoły lub odprowadzać do niej. Chyba najboleśniejsze będą uroczystości takie, jak: Święta Bożego Narodzenia, jej urodziny czy wielkanoc. No i oczywiście coroczne spotkania całej rodziny w naszym domu, wyjazdy na Florydę do babci czy świętowanie jej wyjątkowych osiągnięć, co do tej pory regularnie robiliśmy. Wszędzie będzie nam jej brakowało, codziennie przy śniadaniu, obiedzie czy kolacji, przy oglądaniu telewizji, czytaniu książki, nawet przy głupim wejściu do domu, gdzie zawsze biegła jako pierwsza, by otworzyć kluczem drzwi. Na każdym rogu będzie czaiła się gorycz, wspomnienia i pustka. W zasadzie już tak jest, ale wiemy, że Leila leży teraz w trumnie, w domu pogrzebowym gotowa na zasypanie w ziemi. Miałam jedynie nadzieję, że morderca w końcu zostanie odnaleziony przez policję. Nie zostawił po sobie nic, oprócz otwartego okna i masy krwi. Żadnych odcisków palców, śladów, niczego. To było najbardziej zastanawiające. Wciąż słyszałam w głowie to przeraźliwe słowo jutro. Tak, jakby Benjamin przewidział śmierć mojej siostry, co było oczywiście niemożliwe. Bardziej racjonalnie brzmiało by - jakby Benjamin zaplanował śmierć mojej siostry i jedynie mnie przed nią uprzedził. Nie mogłam go jednak oskarżać o tak wielkie przestępstwo. To był dziwny człowiek i mówił dziwne rzeczy, może po prostu od tak rzucił owe hasło, by mnie wybić z rytmu. Niestety niczego nie byłam pewna.
- Alison, wszystko w porządku? - usłyszałam głos, wyrywający mnie z zamyśleń. Zamrugałam kilkakrotnie i zauważyłam, że wszystkie osoby z kółka są we mnie wpatrzone. Niektórzy z nich spoglądali nerwowo, niektórzy z bojaźnią, a jeszcze inni pytająco, wyczekująco.
- Tak.. - powiedziałam, odganiając od siebie własny głos w mojej głowie i pozwoliłam sobie skupić się na tym, co rzeczywiście mnie otacza. Zupełnie zapomniałam, że nie jestem sama, w swoim pokoju. Ostatnio często się na tym przyłapuję, ale w mojej sytuacji to raczej wytłumaczalne.
- No więc masz szansę powiedzieć nam o swoim problemie. - spojrzałam na kierownika całej tej dyskusji dosyć krytycznie. Wiem, że taka była jego praca, ale dobrze znał mój problem, nie powinien mnie o niego pytać. Nie powinnam tutaj być. 
- W niedzielę zamordowano moją młodszą siostrę. 

Jutro ma odbyć się pogrzeb Leili, nie wiem jak to przetrwam.

czwartek, 26 czerwca 2014

ROZDZIAŁ ÓSMY

W głowie nadal słyszałam głos Benjamina, mówiącego te niezrozumiałe słowa. Skąd on w ogóle wziął pomysł na to, że w moim domu ktoś miałby kiedykolwiek popełnić jakąś zbrodnię? Myślałam o tym całą drogę powrotną, to fakt, że kupiliśmy ten dom, ale nie był w zaniżonej cenie, nie miał żadnych "haczyków" ani przerażającej historii przed nami. Wszystko wyglądało na to, że zamieszkaliśmy w zwykłym miejscu, z którego poprzedni właściciele się wyprowadzili z normalnej, naziemnej przyczyny. Postanowiłam jednak zapytać o to tatę, mamy wolałam nie denerwować.

- Tato? - rozejrzałam się, stojąc w salonie, nie widziałam nigdzie nikogo, mama była pewnie w pracy, ale z tego co wiem, to tata ma w soboty wolne. Przeszłam się po pomieszczeniu, w którym byłam, po czym zajrzałam do kuchni, łazienki i nawet jego sypialni. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. W takim razie mógł być jeszcze tylko w jednym miejscu w domu. Zmierzyłam w stronę jego gabinetu.
- Tato? - ponowiłam pytanie, gdy zobaczyłam go siedzącego za biurkiem, podniósł na mnie swój wzrok.
- Matka wysłała cię na przeszpiegi? - zapytał dość lekceważącym tonem. Spięłam brwi w górze i założyłam ręce, niezadowolona z jego odpowiedzi.
- Nie. - odparłam. - Chciałam się jedynie zapytać, czy w naszym domu kiedyś zdarzyła się jakaś zbrodnia, wykroczenie, cokolwiek, co ludzie chcieliby zobaczyć? 
Mój ojciec zlustrował mnie spojrzeniem, tym razem z większą uwagą i zainteresowaniem.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Skąd takie pytanie? - uniósł w górę obie brwi, wyraźnie poruszony tym, co ode mnie usłyszał. Westchnęłam, szybko przygotowując w głowie jakąś błyskotliwą odpowiedź, która zadowoliłaby mojego ojca.
- A.. w szkole mieliśmy napisać esej o czymś interesującym, jakimś zdarzeniu, które przykuło naszą uwagę i wydarzyło się w naszym domu. - powiedziałam automatycznie, bez najmniejszego zająknięcia. Kłamstwo ostatnio przychodziło mi z wielką łatwością i zaczynało mnie to niepokoić.
- Nigdy nic takiego nie miało u nas miejsca. Proponuję ci napisać o twojej matce i o tym jakie robi nam awantury i złe nastawienie pralki.
Zaśmiałam się nieszczerze i wyszłam. Fałszywy uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy i podążyłam do swojego pokoju, w którym przesiedziałam resztę dnia, zajmując się czytaniem dopiero co kupionych książek. To było chyba jedyne dobre rozwiązanie, by nie myśleć o tym psychopacie. Znów sobie coś wymyślił.

Noc, obudził mnie krzyk matki. Spojrzałam zdenerwowana na zegarek, wskazywał czwartą dwadzieścia pięć. Momentalnie wyskoczyłam z łóżka i wybiegłam z pokoju, rozglądając się po korytarzu, w pokoju Leili było zapalone światło i stamtąd dochodziły te wszystkie głośne dźwięki. Usłyszałam też tatę, który chyba próbował uspokoić mamę. Zmierzyłam szybkim krokiem w tamtą stronę i to, co zobaczyłam wywróciło mnie na lewą stronę. Moja siostra leżała w swoim łóżku z poderżniętym gardłem. Wszędzie było pełno krwi, ślady jej małych rączek na ścianach, na pościeli, na podłodze. Matka stała nad nią i potrząsała jej ciałem, a zapłakany ojciec dzwonił na pogotowie. Stałam w miejscu nie wiedząc, co mam zrobić, byłam w tym momencie niewidzialna i może to lepiej. Czułam się, jakby wszystkie moje wnętrzności nagle zamarzły, jakby przygwożdżono mnie do ziemi, co skutecznie uniemożliwiało mi wykonanie nawet jednego najmniejszego ruchu nogą, ręką... Nabrałam powietrza w płuca i zatrzepotałam rzęsami. Wokoło mnie pojawiło się troje obcych mi ludzi w jasno-zielonych strojach, biegnących w stronę łóżka mojej siostry. Moja mama nadal potrząsała jej ciałem, jakby licząc na to, że jej gardło zacznie się samo zabliźniać i krew zniknie. Nie byłam w stanie odpowiedzieć nawet na pytania kobiety, która stała przede mną i coś do mnie mówiła. Nie słyszałam jej, niczego nie słyszałam, policji, wbiegającej do domu, płaczu matki i krzyku ojca. Stałam wpatrzona w otwarte szeroko okno, w pokoju martwej dziewczynki, która kiedyś była moja siostrą. Zimny wiatr rozwiewał zasłony, ktoś, kto jej to zrobił musiał wyskoczyć i pomknąć w stronę lasu za domem. 
Odwróciłam się i wróciłam do pokoju, położyłam się do łóżka i przykryłam kołdrą, zamykając oczy. Była niedziela. Było "jutro", o którym mówił Benjamin.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Sobota. Obudził mnie hałas dobiegający z piętra niżej. Mamrocząc coś pod nosem niezadowolona wstałam i przetarłam oczy. Wciąż czułam zmęczenie, ani trochę nie wypoczęłam dzisiejszej nocy. Marszcząc czoło stanęłam pod drzwiami nasłuchując. Brzmiało to jak kłótnia. Cicho otworzyłam drzwi i wyszłam, przeszłam pospiesznie korytarz i przysiadłam przy schodach.

- Nie rozumiem jak mogłeś do tego dopuścić Dalph! - usłyszałam głos mamy, wyraźnie zdenerwowany. Kłóciła się o coś z tatą. 
- Jestem tylko człowiekiem, popełniam błędy! - odkrzyknął ojciec. Byłam ciekawa, o co tym razem poszło. Po chwili usiadła koło mnie Leila i spojrzała pytającym wzrokiem.
- Znów się kłócą? - zapytała, spoglądając na mnie.
- Na to wygląda.. - westchnęłam i przytuliłam ją do siebie, obejmując ramieniem. Moja siostra nie znosiła, gdy w domu działo się coś podobnego. Trudno by było oczekiwać od niej czegoś innego.  - Wracaj do pokoju. - powiedziałam po chwili. Nie chciałam by tego słuchała. Leila posłusznie wstała i odeszła do siebie. 
Powoli wstałam i zeszłam po schodach na dół, krocząc pewnie w stronę kuchni.
- Co się stało? - zapytałam, patrząc to na matkę, to na ojca. Spojrzeli na mnie jednocześnie. Mama miała zdenerwowanie wymalowane na twarzy, a tata najwyraźniej odczuwał lęk.
- Twój ojciec potrącił dziś chłopca na drodze! - wybuchnęła mama. Do jej oczu zaczęły napływać łzy. Byłam w szoku, wszystkiego się spodziewałam, ale nie takiej odpowiedzi.
- Jak to, wszystko z nim w porządku? - zamrugałam kilkakrotnie, jeszcze nie do końca mogąc uwierzyć w to, co własnie usłyszałam.
- Skończyło się jedynie na kilku zadrapaniach... - wymamrotał ojciec. Mama natychmiastowo posłała mu groźne spojrzenie.
- Kilku?! Chłopak o mało co nie stracił oka! Będzie miał bliznę do końca życia! - ponownie wybuchnęła. Sama się jej w tej chwili bałam. Była tak wściekła.
- Wyjdzie z tego! Zapłacę mu odszkodowanie! - wykrzyknął, chyba on także zaczął się denerwować.
- Myślisz, że pieniądze zwrócą mu zdrowie?! 
Postanowiłam nie zadawać więcej pytań odnośnie wypadku. Na całe szczęście ten ktoś żył. Do końca dnia mama nawet słowem nie odezwała się do taty, atmosfera w domu była napięta. W zasadzie niedziela nie minęła inaczej. Leila nie wiedziała, co się stało. Rodzice zakazali mi o tym mówić, w obawie, że zacznie bać się jeździć autem z tatą. Mama w sumie i tak mu na to nie pozwoli przez najbliższe tygodnie. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, od ostatniego korzystania z komputera minęły dwa dni, a mi jakoś dalej nie chciało się go nawet włączać. Skosiłam trawnik, posadziłam róże w ogródku.. ale dzień wciąż trwał i trwał. Postanowiłam pójść do księgarni i kupić kilka książek do poczytania, wielkimi krokami zbliżały się wakacje, a ja nie miałam żadnych planów. Trzeba było jakoś zabić czas. Wyciągnęłam więc swoje oszczędności przeznaczone na kupno nowych książek i punkt o czternastej wybrałam sie do pobliskiej księgarni. Na całe szczęście była czynna w niedzielę. Szybko utonęłam w regałach, w poszukiwaniu czegoś godnego uwagi. Wiele dzieł, które miałam dziś w ręku już przeczytałam, wiele z nich znajdowało się na półkach w moim pokoju. Ciężko było wybrać teraz coś bliżej nieznanego. Do koszyka wrzuciłam kilka książek Stephena Kinga i zagłębiłam się powieściach o tematyce romantyzmu.
- Tak myślałem, że cię tu znajdę. - usłyszałam za sobą głos i wypuściłam z rąk "Aksamitną Velvet", od razu poznałam ten męski baryton. To był ON.
Odwróciłam głowę i rzuciłam mu piorunujące spojrzenie. Po chwili podniosłam z ziemi książkę, którą przez niego upuściłam i odłożyłam ją na miejsce.
- A szukałeś? - mruknęłam, nawet na niego nie patrząc, oglądałam kolejne tytuły na równo poustawianych grzbietach. Nie dostałam odpowiedzi szybko. Po chwili podniosłam wzrok na Benjamina, w moich oczach wyraźnie kryło się pytanie, ale zanim zdążyłam je zadać, on odpowiedział.
- Nie. - uniósł kąciki swoich ust. Dopiero teraz zauważyłam, że ma bliznę na twarzy. Zmarszczyłam brwi. Poczułam, jakby ktoś wsypał mi do brzucha milion kostek lodu.
- Co to za blizna? - wbiłam spojrzenie w ślad pod okiem chłopaka. Wyglądał na świeży.
- Wypadek. - wzruszył ramionami. W jednej chwili przypomniała mi się sobotnia kłótnia rodziców. To jego musiał potrącić mój ojciec. Zrobiło mi się niedobrze.
- Kiedy to się stało? - zapytałam mimowolnie, musiałam się upewnić.
- Dlaczego pytasz? 
- Z ciekawości.
Uśmiechnął się kpiąco, patrząc na mnie swoim wzrokiem, mówiącym "jesteś taka głupia", już raz widziałam u niego to spojrzenie. Bardzo mnie ono denerwowało.
- W sobotę. - wypłynęło z jego ust i cisnęło we mnie niczym chłosta. Zrobiło mi się słabo.
- Nie wygląda tak źle... - wymamrotałam w końcu, był to bardziej pisk, niż normalny głos. Czułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
- Wiem, rama, którą wieszałem spadła mi prosto na twarz, obrzęk już zniknął. Przeżyję.
Poczułam nagle, jakby kamień spadał mi właśnie z serca. Odetchnęłam z ulgą i chyba było to po mnie widać, ponieważ chłopak spojrzał na mnie pytająco.
- Co robisz w dziale z romansami? - zapytałam w końcu, chcąc zmienić jak najszybciej temat.
Ale nie odpowiedział mi, wcale mnie to nie zdziwiło, przecież to Benjamin. Rzadko kiedy można było spodziewać się od niego w miarę normalnej rozmowy. Albo nagle ucinał obecny temat i zmieniał, albo po prostu kończył go i wychodził. Nie mogłam rozgryźć jego toku myślenia i tego, po co to wszystko robi. Stał teraz i wpatrywał się we mnie, jakby oczekiwał, że za chwilę wyznam mu coś naprawdę poruszającego. Odwróciłam wzrok i znów zagłębiłam się w książkach i tytułach. Czułam się zmęczona jego zachowaniem, pomysł na ignorowanie go coraz bardziej mnie kusił.
- Byłem wtedy pod twoim domem nie bez powodu. - powiedział po kilkuminutowej ciszy. Spojrzałam na niego z pytaniem wymalowanym na twarzy. Nie wiedziałam, czego w tej chwili mam się spodziewać i nieco się tego bałam.
- Więc po co?
- Chciałem zobaczyć miejsce zbrodni. Na własne oczy. - wycedził. Teraz miałam po prostu ochotę się zaśmiać. Nie rozumiałam wiele rzeczy, o których mi mówił, ale to, co usłyszałam teraz było po prostu śmieszne.
- Potrzebujesz lekarza, Benjamin.. - powiedziałam, odkładając książki i odwracając się na pięcie. Ruszyłam pewnym krokiem w stronę kas, chcąc zapłacić za wybrane książki.
- Jutro! - krzyknął jeszcze za mną, a gdy obróciłam się by na niego spojrzeć, wycofał się i wyszedł z księgarni. Spięłam brwi ku górze. Westchnęłam cicho, wyjmując z tylnej kieszeni spodni dwadzieścia funtów, po chwili przekazałam je kasjerce i wyszłam.

niedziela, 20 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Cześć Ana, tak tu Alison. Pamiętasz jak chciałaś iść ze mną do kina? Dzisiaj grają tę fajną komedię. O, chcesz iść? To świetnie! Do zobaczenia. Tak, o siódmej będzie okej. Pa! 


Wyciągnęłam z szafy czarne dżinsy i zieloną koszulę w kratę. Nałożyłam ją, wciągając w spodnie, zapinając guziki i podwijając rękawy. Włosy związałam w wysoki kucyk, na nogi nałożyłam zwykłe trampki. Westchnęłam, patrząc we własne odbicie, spojrzałam na swoje blade dłonie, po chwili chaotycznie otworzyłam szufladę, wyciągając z niej czarny lakier, położyłam go na paznokcie i usiadłam na parapecie, czekając aż wyschnie. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam na chwilę oczy. "Mamy jeszcze wiele do zrobienia." Nic z tego nie rozumiałam. Zaczynałam dochodzić do wniosku, że ten człowiek musi mieć nie pokolei w głowie, przeraża mnie swoim zachowaniem. Tym, w jaki sposób znikąd się pojawia, jak się odnosi do mnie, jak mówi swoim dziwnym, wierszowanym językiem. Nie wiem czego mam się po nim spodziewać, jak z nim rozmawiać i czy w ogóle powinnam się odzywać. Może ignorowanie go to nie jest zły pomysł? On po prostu nie jest normalny, nie mówię już tego nawet w złośliwości. On  nie  jest  normalny. Przynajmniej nie dla mnie. Jestem ciekawa czy zaprzyjaźnił się już z kimś, czy w stosunku do innych też się tak zachowuje. Wszystko do dobre pytania. 
- Ali! - otworzyłam machinalnie oczy. Spojrzałam w stronę drzwi. - Mówię do ciebie. - powiedziała mama, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem. 
- Co mówiłaś? - zapytałam, nie słyszałam, żeby się odzywała.
- Pytałam czy gdzieś wychodzisz. - przyjrzała mi się swoim badawczym spojrzeniem, jakby oczekiwała jakiejś strasznej odpowiedzi dotyczącej miejsca, w które zmierzam.
- Tak, do kina. Z Aną. - powiedziałam ostrożnie, bo nie wiedziałam w jakim jest humorze. - Nie będzie problemu? - najlepiej było się tak zapytać, wtedy wie, że jako tako liczę się z jej zdaniem i pytam o zgodę. Oczywiście wiem, że pozwoli mi wyjść, nie mam przecież pięciu lat.
- Nie, tylko nie wracaj zbyt późno, proszę cię. Słyszałaś, że córka sąsiada zginęła? Też poszła do kina, jakiś psychopata ją zamordował. - zaczęła mama, opierając się plecami o framugę drzwi. Zmarszczyłam brwi.
- Jak to? Kiedy to się stało? - zapytałam wyraźnie zdziwiona. Przecież jeszcze niedawno z nią rozmawiałam. Zaledwie kilka dni temu...
- Wczoraj, późną porą, wracała do domu sama. - powiedziała wyraźnie zamyślona. Zawsze przejmowała się takimi sytuacjami.
- Och... wiadomo coś o nim? -  wstałam z parapetu, podchodząc wolno w stronę mamy.
- Nie, sprawca pozostaje nieznany. Wyglądała jakby się przestraszyła.. jej ciało... Miała taką przerażającą minę.. cała blada, we krwi. - wzdrygnęła się na samą myśl. Mnie też przeszły ciarki.
- Nie martw się mamo, Ana po mnie przyjedzie i później odstawi mnie do domu.
- No dobrze, ale proszę uważaj na siebie i miej włączony telefon. - powiedziała i pogłaskała mnie troskliwie po głowie. - Ślicznie wyglądasz. - uśmiechnęła sie do mnie blado.
- Dzięki mamo. - odparłam i wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni, pieniądze zajęły drugą.
Wymijając ją, zbiegłam po schodach, była już siódma i przez okno zauważyłam, że Ana stoi pod domem.
- Pa! - krzyknęłam, zabierając z wieszaka kurtkę i wyszłam, idąc w stronę auta.
- Cześć. - przywitała mnie ciepło Ana. - Słyszałaś o tym morderstwie Vicki?
- Tak.. - odparłam, zapinając pasy. - Mama mi właśnie powiedziała. Jesteś może w temacie? Bo ja kompletnie nie wiem co się stało. - zapytałam, spoglądając na nią. Bardzo ładnie dzisiaj wyglądała.
- Podobno zrobił to jakiś chłopak, miała sińce na ciele i liczne rany cięte. - mówiąc to skrzywiła się. Mnie zrobiło się z kolei niedobrze. Wyobraziłam sobie tę całą krew o której wcześniej mówiła moja mama. 
- To okropne.. - mruknęłam i spojrzałam na jezdnię. Ściemniało sie już, droga była niemalże pusta, nadzwyczaj spokojna jak na piątek wieczór.
- Nie mówmy o tym. Co się stało na wfie? Zeszłaś z boiska. - poczułam na sobie jej wzrok. No pięknie, szczerze powiedziawszy wolałabym mówić o okolicznościach morderstwa Vicki, niż wracać myślami do tego idioty.
- Zdenerwował mnie ten nowy chłopak. - powiedziałam i machnęłam ręką. - Grał nieuczciwie, to wszystko. - dodałam po chwili, chcąc uniknąć kolejnych pytań. I udało mi się. Całą drogę rozmawiałyśmy o filmie, na który jechałyśmy. Ana z podekscytowaniem opowiadała o ocenach i obsadzie. Zapowiadała się naprawdę świetna komedia. A przynajmniej miałam taką nadzieję, jechałam tam przede wszystkim po to, żeby jakoś się odstresować. Ten tydzień był dość męczący, biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności...
Weszłyśmy do kina, dmuchnęło we mnie ciepłe powietrze, więc od razu zdjęłam kurtkę. Obie podeszłyśmy do kas i zakupiłyśmy dwa bilety w ostatnim rzędzie. Seans miał się rozpocząć dopiero za pół godziny, więc stwierdziłyśmy, że pójdziemy do kawiarni obok, mają tam podobno świetne ciastka. Gdy już tam byłyśmy, wyszukałam przyjemny stolik przy oknie i zajęłam go, w ten czas Ana poszła zamówić nam coś słodkiego na przekąszenie przed filmem. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie kojarzyłam, idealnie, tak jak sobie zażyczyłam przed wyjściem. W końcu pojawiła się Ana z dwiema kawami i talerzykiem ciastek czekoladowych, to był strzał w dziesiątkę.
Smakowało cudownie, nie za słodkie, ale idealne w smaku, kruche i pyszne. Kompletnie wyłączyłam się, pijąc kawę i zajadając się ciastkami, nie słyszałam nawet muzyki, grającej tu. Ana opowiadała coś, co na pewno by mnie nie zainteresowało. Jest plotkarą, więc pewnie na językach była teraz szkolna drużyna piłki nożnej albo Ellie, która znów ściągnęła od niej fryzurę. Szkoda, że nie wzięłam książki, no ale.. jednak nie jestem tutaj sama.
Po upojnych 30 minutach (nie)słuchania paplaniny Any wróciłyśmy do kina. Wpuszczono nas do sali i usiadłyśmy w wyznaczonych miejscach. Sala była przepełniona i nigdzie nie było widać Benjamina. Odetchnęłam z ulgą. Film sie rozpoczął, zajęłam się oglądaniem go, chociaż w głowie miałam dalej to, że nie chcę go nigdzie spotkać. Nie mógłby nagle zjawić się w sali kinowej, akurat teraz i akurat na tym filmie. Specjalnie wybrałam komedię, przeczuwając, że byłaby ostatnim filmem, na jaki skusiłby się Benjamin. Zresztą wśród widowni nie zauważyłam ani jednego chłopaka, więc nadzieja we mnie pozostawała.
W połowie filmu nawet zainteresował mnie temat, jednak to wciąż nie było to. Nie lubiłam tego rodzaju.. nic szczególnego się tu nie działo, nic nie przyciągało większej uwagi.
Wyszłam może nie do końca zadowolona z filmu, ale za to szczęśliwa, że udało mi się spokojnie go obejrzeć.
- Podobało ci się? - zapytałam Anę. 
- Tak, był świetny! Szczególnie główny bohater. - powiedziała entuzjastycznie, a ja uśmiechnęłam się blado. No dobrze, przynajmniej ona dobrze się bawiła. Czas wracać, było w prawdzie niezbyt późno, ale marzyłam o zawinięciu się w koc i obejrzeniu jakiegoś filmu, który chociaż w połowie by mnie zaineteresował. Całą drogę powrotną nasłuchałam się o aktorze, grającym głównego bohatera. W sumie słuchałam i tak tylko jednym uchem. Gdy dotarłyśmy pod dom, spojrzałam na kończącą swoje wylewne streszczenie dziewczynę:
- Miło było gdzieś wyjść. - powiedziałam i posłałam jej uśmiech. - Do zobaczenia, dzięki za odwiezienie. Jedź ostrożnie. - i wysiadłam, machając jej już zza szyby na pożegnanie.

- Wróciłam! - powiedziałam w środku, wieszając kurtkę na wieszak i zmierzając w stronę swojego pokoju. Niemal poczułam jak mama odetchnęła z ulgą, że jednak nic mi nie jest i żyję.
Popędziłam w stronę schodów i wbiegłam po nich do swojej sypialni. Wchodząc w końcu do niej, pierwszą moją czynnością było włączenie laptopa w celu poszukiwań jakiegoś bardziej wartościowego filmu niż ta nędzna komedia na której byłam. Jednak nagle w rogu ekranu ukazała się wiadomość od nieznanego nadawcy, podpisanego: "Książę"
~ Dobry wieczór.  
Zdziwiłam się, czytając coś od kogoś, kogo zupełnie nie znam.
- Kim jesteś?  
Odpisałam, patrzyłam w ekran jak zahipnotyzowana.
~ Księciem. Jak podobał ci się dzisiejszy film?  
Zmarszczyłam brwi. Nie przypominam sobie, bym widziała kogokolwiek znajomego w kinie, który znałby mój e-mail i pytał o wrażenia z filmu.
- Skąd wiesz o tym, że byłam w kinie? 
~ Widziałem cię.
A więc jednak, czułam na sobie wyraźnie czyiś wzrok, ale byłam tak zafrasowana obawami, że spotkam Benjamina, że nie zwróciłam na to uwagi. Wypatrywałam jego.
- Kim jesteś? - zadałam znów to samo pytanie, szybko wstukując je w klawiaturę.
~ Księciem. 
Westchnęłam z poirytowaniem, ktoś musi sobie ze mnie żartować.
- Pytam poważnie.
Chwila ciszy. Nie dostaję natychmiastowej odpowiedzi. Może rozmówca uznał, że nie mam poczucia humoru? W zasadzie byłoby mi to na rękę, nie miałam ochoty na jakieś głupie dowcipy. Ale nie, usłyszałam dźwięk wiadomości. 
~ A ja poważnie odpowiadam.
- W takim razie żegnam.
Zdenerwowałam się, to przestawało być zabawne. Znów chwila ciszy. Po pięciu minutach pomyślałam, że najwyraźniej już go nie ma.
~ Znasz mnie.
A jednak, odpowiedź.
- Skoro cię już znam, powiedz mi swoje imię.
~ Nie mogę.
- Dlaczego?
~ Bo wtedy nie będzie zabawy.
Zamrugałam kilkakrotnie. W tym momencie się wystraszyłam i zamknęłam laptopa. Od razu wstałam i odłożyłam go na biurko. Nie miałam zamiaru go dzisiaj otwierać. To pewnie jakiś psychopata. Nie bawię się w takie gierki, są niebezpieczne.
Przebrałam się w piżamę i ułożyłam wygodnie pod kołdrą, zamknęłam oczy. Na duchu podtrzymywała mnie myśl, że jutro sobota. Nie idę do szkoły. Nie widzę JEGO.

niedziela, 13 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ PIĄTY

Całą noc przespałam spokojnie, ostatnimi czasy naprawdę dużo śpię. Przychodzę do domu po szkole i po prostu zasypiam, to dziwne, wcześniej mi się to nie zdarzało. Teraz mam bardzo mało energii w sobie, a przecież odżywiam się normalnie. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Dzisiaj miałam zamiar iść do kina. Sama. Oderwać się trochę od wszystkich ludzi i odpocząć na dwugodzinnym seansie, siedząc jedynie w foletu i zajadając się słodkościami. Taki właśnie miałam zamiar. Ostatnio też ciągle odmawiałam Anie pójścia na zakupy, więc teraz jest dobra okazja by się jej odpłacić i zapomnieć na chwilę o otaczającej mnie rzeczywistości.
Jest piątek, mnóstwo ludzi będzie dzisiaj w kinie i w zasadzie miałam jedynie nadzieję, że to będą nieznani mi ludzie, nie chciałabym na kogoś wpaść i przez cały wieczór być na tę osobę skazana.

Pierwsza lekcja. Nie zwróciłam uwagi na to ile osób jest dzisiaj obecnych, kto przyszedł, a kto nie. Po prostu usiadłam w ławce i słuchałam co ma nam do powiedzenia nauczycielka francuskiego. Bardzo ją lubiłam, więc lekcja przeminęła szybko. Pierwszą przerwę spędziłam przed szkołą, siedząc na murkach i obserwując innych.

Druga lekcja, matematyka. Miałam bardzo zajętą głowę obliczeniami i zapiskami jakie musiałam wykonać. Zrobiłam ponad dwadzieścia siedem zadań, szybko i łatwo dzisiaj mi szły. W zasadzie niegdy nie miałam problemu z matematyką, lubiłam ją i rozumiałam. Przerwę spędziłam w szkolnej bibliotece, sprawdzając i poprawiając esej na język angielski.

Nadszedł więc termin oddania eseju i zajęcia się czytaniem kolejnych tematów w podręczniku. Dzisiaj miałam mowę zależną i niezależną. To było proste jak bułka z masłem, naprawdę. Nie mogłam pojąć niezrozumienia klasy na ten temat, naprawdę..

Geografia była dzisiaj niezwykle nudna. Omawialiśmy tereny górskie, które ani trochę nie przypadały mi do gustu i nie wchodziły do głowy. No cóż, będę musiała nad tym popracować w weekend. Może w niedzielę? Tak, niedziela to dobry dzień, o ile nie pojedziemy do ciotki Margaret, wtedy nie uwolnię się od starszych kuzynów i ich wielkiego psa.

Dwie fizyki pod rząd. Coś okropnego. Pomimo, że lubiłam ten przedmiot - uważałam, że nadmiar go nie prowadzi do niczego dobrego.

No i wreszcie ostatnia lekcja. W-F. Nie mogłam się doczekaż aż wrócę do domu i zapomnę o mijającym właśnie tygodniu. Nauczycielka oznajmiła nam, że dzisiaj łączymy grupy i żeńska drużyna gra z męską. No to pięknie, westchnęłam. Nienawidziłam gdy to robili, nie mieliśmy przecież zbyt dużych szans. Przebrałam się w czarne legginsy do łydek, na górę włożyłam obcisłą białą bluzkę na ramiączkach i zapinaną ciemną bluzę, na wypadek gdybyśmy wyszli na boisko na zewnątrz. Nie myliłam się. Z racji tego, że pogoda dopisywała - wyszliśmy na dwór.
- W co gramy? - usłyszałam głos jednej z dziewczyn idącej w grupie kawałek przede mną, ale nie zwróciłam już uwagi na odpowiedź. Splatając włosy w luźny warkocz dołączyłam do reszty. Okazało się, że dzisiaj wypada nam koszykówka. W zasadzie lubiłam ten sport. Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla mnie właśnie w tej chwili, gdy usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Wygląda na to, że gramy w przeciwnych drużynach. - wyszeptał mi do ucha Benjamin. Zacisnęłam zęby i odwróciłam się na pięcie w jego stronę. Nienawidziłam jak mnie ktoś tak nachodzi.
- I co w związku z tym? - warknęłam do niego i odeszłam do swojej drużyny, nie miałam ochoty dzisiaj się z nim drażnić, tylko jego brakowało, żeby zepsuć mi ten wystarczająco szablonowy już dzień.
Gra rozpoczęła się. Piłka powędrowała do drużyny przeciwnej, co mnie nawet nie zdziwiło. Kilka dziewczyn z mojej grupy pobiegło naprzód by odebrać piłkę. Ja stałam przy koszu, gdyby w razie czego któraś podała mi ją. Nie musiałam czekać długo, po chwili w moje ręce wpadł pomarańczowy okrągły przedmiot, który po chwili przelatywał przez kosz, co oznaczało, że zdobyłyśmy punkt. Tym razem ja pobiegłam naprzód. Gdy po wymianie piłki wyciągnęłam ręce by ją złapać, Benjamin wskoczył przede mnie, pojawił się znikąd.
- Ej! - krzyknęłam do niego oburzona. Gdyby zrobił to ktoś inny, nie wzruszyłabym się za bardzo, ale zrobił to on, specjalnie.
- Taka gra! - krzyknął do mnie, biegnąc prosto na nasz kosz, którego nikomu nie udało się obronić. Straciliśmy punkt.
Gra mijała w swoim tempie. Co chwilę piłka zmieniała swoich właścicieli, raz to była moja drużyna, raz przeciwna, ale gdy tylko ja dostawałam ją w ręce ON pojawiał się znienacka by mi ją odebrać. Po jakimś czasie zaczęło mnie to naprawdę denerwować...
Biegłam ile sił w nogach, kozłując obok siebie piłkę i wymijając przeciwników, ale i osoby grające w mojej drużynie. Wręcz mknęłam, czułam w sobie przeszywającą siłę, ludzie niemal schodzili mi z drogi. Już byłam przy koszu, już wykonywałam wyskok kiedy ON rzucił się na mnie swoim masywnym męskim ciałem i odebrał mi piłkę, powalając mnie tym na ziemię. Upadłam na nią ciężko, bokiem. Przecież takie coś jest niedozwolone, pomyślałam wściekła już do granic możliwości. Wszystkie dziewczyny patrzyły na mnie oszołomione, dla mnie ta gra się już skończyła. Wstałam, otrzepałam się i z godnością zeszłam z boiska, na co mój nauczyciel powiedział:
- A dokąd się wybierasz, gra trwa! - krzyknął na mnie. Spojrzałam na niego oburzona.
- Przymyka pan oko na to, co robi przeciwna drużyna, to niech przymknie pan i oko na to, co robię ja. - odburknęłam nieuprzejmie i poprawiłam zniszczony już zupełnie warkocz. - Nie mam zamiaru z nimi grać. Nie w ten sposób. - powiedziałam i wbiłam w niego swoje lodowate spojrzenie, po czym bez wzruszenia wyminęłam go, idąc w stronę przebieralni i damskiej toalety. Byłam zła do granic możliwości. Podeszłam do swojej szafki, wzięłam ręcznik i zmierzyłam w stronę łazienki by wziąć prysznic. Nikogo tu nie było, więc mogłam bez skrępowania się rozebrać i dokładnie umyć. Chciałam zmyć z siebie zapach powietrza i piłki od koszykówki. Namydliłam się, spłukałam i owinęłam ręcznikiem, nakładając klapki, które uprzednio również wyjęłam. Poszłam w kierunku szatni, by się ubrać.
- Jesteś na mnie zła za to, że przegrałaś? - usłyszałam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, uszom i każdej części mojego ciała, a najbardziej głowie.
- To damska szatnia. - prychnęłam na Benjamina, miałam dość jego chamskich zagrywek.
- I co w związku z tym? - zacytował mnie, to wyprowadziło mnie już kompletnie z równowagi.
- To, że masz stąd wyjść! - warknęłam oburzona. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? - dodałam po chwili, patrząc na niego piorunującym spojrzeniem.
- A ty? Wychodzisz w połowie lekcji, wielka księżniczka. Bo co? Bo się przewróciłaś? - zapytał ironicznie, wpatrując się we mnie swoim przeszywającym na wskroś wzrokiem.
- Nie przewróciłam się, tylko się na mnie rzuciłeś i dobrze o tym wiesz! - aż się we mnie gotowało, byłam w stanie rozerwać mu teraz gardło. - I ostrzegam cię, skończ z tymi swoimi gierkami bo wcale mnie to nie bawi, ani nie śmieszy. Weź sobie za kozła ofiarnego kogoś innego, dobrze? Ja mam wystarczająco spraw na głowie, niepotrzebny mi kolejny problem.
- Jestem dla ciebie problemem? - zapytał, na jego twarzy czaił się gdzieś uśmiech, widziałam to. Jak on w ogóle ma czelność się tak zachowywać, męczyło mnie to.
- Tak, w tej chwili tak. I to okropnym. Byłabym wdzięczna gdybyś wyszedł. Chcę się ubrać. - powiedziałam, patrząc na niego niezrozumiałym wzrokiem. Do czego on dążył? Co chciał osiągnąć przez to wszystko? Jeśli jego celem było to, bym do końca się do niego zraziła to gratulacje, osiągnął swój cel.
- No dobrze.  - wzruszył ramionami i wstał. - Ale na tym nie skończyliśmy. - powiedział i zmierzył ku wyjściu. Zmarszczyłam brwi. O co mu znów chodzi? - Mamy jeszcze dużo pracy. - powiedział i zwyczajnie wyszedł. To był chory człowiek.

sobota, 5 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ CZWARTY

Za oknem panował deszcz i to wcale nie taki zwykły deszcz. Ulewa. Tym razem obudziłam się na czas, a nawet wcześniej, wciąż nie dowiedziałam o co chodziło mamie, gdy mówiła mi, że jadłam z nimi śniadanie. Postanowiłam już się nie dowiadywać. Otworzyłam oczy przed budzikiem, o piątej rano już byłam rozbudzona. W nocy nie śniło mi się nic szczególnego, a nawet jeśli, to pamiętam tylko urywki, co chwilę się budziłam, nie lubiłam tak spać, bo tak naprawdę wciąż byłam zmęczona. Wstając z łóżka zobaczyłam kompletną ciemność za oknem, nie było słońca, niczego, tylko czarne chmury i deszcz, wprowadziło mnie to w bardzo przygnębiający nastrój. Narzuciłam na siebie szlafrok i podreptałam do kuchni w pluszowych kapciach, które niesamowicie grzały mi zimne jak lód stopy. Moją pierwszą czynnością jaką wykonałam po wejściu, było przygotowanie sobie słodkiej jak lukier kawy z mlekiem. Usiadłam przy pustym stole, na którym stał tylko wazon z narcyzami - mama miała na ich punkcie obsesję. Było cicho, nie słyszałam nic oprócz dudniącego w szyby deszczu, zastanawiałam się czy tak będzie cały czas, nie lubiłam nigdy tak złej pogody jak dzisiaj, zimno, mokro, ciemno i nieprzyjemnie. Nie rozumiałam ludzi, którzy czują się dobrze w takie dni. Upiłam łyk kawy i wyciągnęłam jeden kwiat z bukietu. Przyjrzałam się mu dokładnie z każdej strony, nie rozumiałam co mama w nich widzi. Biało-żółte trąbki, zawsze je tak postrzegałam. Znacznie lepiej prezentowałyby się tu konwalie albo rumianek. W pewnej chwili zadumy zobaczyłam jak za oknem coś się poruszyło, jakaś czarna postać. Tylko co jakakolwiek osoba miałaby robić o tej porze na zewnątrz, do tego w taką pogodę? Podeszłam do okna i przyjrzałam się dokładnie drodze, teraz nic nie widziałam, ale mogłabym przysiąc, że przed chwilą ktoś tamtędy przeszedł. Stałam tak chwilę, aż znów coś się pojawiło. Ktoś szedł ulicą, po posturze ciała mogłam stwierdzić, że był to mężczyzna. Nagle zatrzymał się, dokładnie w połowie drogi, dokładnie na przeciwko mojego okna. Stał chwilę, aż zaczął wolno obracać się w moją stronę, zmarszczyłam brwi. Była po piątej rano, na litość boską. Ku mojemu zdziwieniu znałam go. To Benjamin, stał teraz po drugiej stronie ulicy. Ręce miał schowane w kieszeniach, kaptur naciągnięty na głowę, jego długie włosy były mokre, przyległe do jego bladej jak śmierć twarzy, a świdrujący blask zielonych tęczówek wpatrzony wprost na mnie. Upuściłam kubek z kawą, który z trzaskiem rozbił się o kafelki kuchenne, szkło rozsypało się po podłodze, a kawa tworzyła jedną wielką kaużę. Dostrzegłam w jego spojrzeniu przebłysk jakby zadowolenia. Był blisko mnie, naprawdę blisko, dokładnie widziałam każdy szczegół. Każdy.

- Co się stało? - wbiegła mama, zawiązując niedbale szlafrok w pasie. - Wszystko w porządku? Słyszałam hałas. - mówiła roztargniona, przyglądając się mnie, wpatrzonej w okno, jak w obrazek. Po chwili otrząsnęłam się i zamrugałam kilkakrotnie. Odwróciłam głowę w jej stronę.
- Tak.. - wydukałam. - Upuściłam kubek. Przepraszam, że cię obudziłam. - mruknęłam po chili i gdy znów przeniosłam wzrok na okno, Jego już nie było. 
- Dlaczego tak wcześnie tu jesteś? - zapytała mama, w jej głosie słyszalne było zdziwienie i zmartwienie. - Coś się dzieje?
- Nie, mamo. - odpowiedziałam niemal od razu. - Za chwilę to posprzątam, idź się połóż. - ponagliłam ją i od razu wzięłam gąbkę z blatu kuchennego, do pojemnika na śmieci zaczęłam powoli wrzucać rozbite szkło, a gąbką wycierać kawę.
- Alison, wszystko w porządku? - zapytała niepewnie, przyglądając mi się podejrzliwie. Czułam na sobie to spojrzenie. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć, sama nie wiedzałam co właściwie się stało chwilę temu.
- Mamo. Właściwie to jestem już zmęczona. - powiedziałam, kończąc sprzątać bałagan, którego narobiłam. - Chyba jednak się położę na pól godziny. - odparłam niemalże od razu, wyciskając gąbkę i na nowo wycierając podłogę, by się nie kleiła.
- No dobrze.. jeśli chcesz pospać dłużej, to mogę zawieźć cię dzisiaj do szkoły. - powiedziała troskliwym tonem. Czułam, że muszę stąd jak najszybciej wyjść.
- Nie, pojadę autobusem. Do zobaczenia na śniadaniu. - wymijając ją tak szybko, jak mogłam pobiegłam do swojego pokoju i wskoczyłam pod kołdrę, serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam co się właśnie stało.

*** 

Nie było go na pierwszej lekcji. Dostawałam szału, nie potrafiłam się na niczym skupić. Ciągle mi przed oczami stał w swoim kapturze, z rękoma w kieszeni i wzrokiem wpatrzonym w moją twarz. Co on tam do cholery robił o tej godzinie? To jakiś nienormalny człowiek...
Po lekcjach poszłam do biblioteki, zaczerpnąć trochę ulubionych wierszy dla uspokojenia myśli. Weszłam w "swój" przedział i zamarłam. W tym samym miejscu, w którym siedziałam wczoraj, siedział dzisiaj ON. W ręku miał tomik wierszy Adama Mickiewicza, polskiego poety, pisarza. Zaczytany siedział, nie przejmując się tym, że własnie nad nim stałam.
- Szczerze mówiąc nie podoba mi się jego twórczość. - powiedział w końcu, nadal nie podnosząc na mnie wzroku. - Pisał chaotycznie.. - mówił dalej, przewracając kolejne kartki tomiku. Stałam wmurowana w ziemię i słuchałam jak zahipnotyzowana, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nawet jakbym coś powiedziała, to czułam, że i tak zbyłby mnie i drążył dalej swoją myśl.
- Co to miało być? - wydusiłam z siebie w końcu, ale on wciąż wolał przejmował się poezją A. Mickiewicza niż tym, co odstawił dzisiejszego poranka.
- Wolę Williama Szekspira, pisał lepiej niż Mickiewicz. - a więc tak, jak myślałam, nawet nie zwrócił uwagi na to, co powiedziałam. Szybko poznaję się na ludziach.
- Nie możesz zjawiać się pod moim domem o piątej nad ranem i powodować czegoś takiego.. - mówiłam dalej, wpatrując się w niego oszołomiona jego nonszalancją i brakiem jakiegokolwiek zainteresowania, jakiejkolwiek reakcji na to, co właśnie powiedziałam.
- "Romeo i Julia" to w końcu arcydzieło. O wiele lepsze od "Dziadów", moim zdaniem nie mają żadnego głębszego sensu. - usłyszałam. W środku aż płonęłam.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wybuchnęłam w końcu, nie dałam rady dłużej znosić jego zachowania. - Kim ty jesteś, żeby nachodzić mnie, a później zwyczajnie ignorować?! Do tego zająłeś moje miejsce. MOJE! Czytasz mój tomik wierszy i masz czelność krytykować twórczość polskiego mistrza.. - zaczęłam, w końcu przeniósł na mnie wzrok, mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Przestań krzyczeć, to biblioteka, a nie las. - upomniał mnie. Już otworzyłam usta, żeby powiedzieć mu, co myślę o tym, że mi rozkazuje, ale znów przemówił. - Po pierwsze, nie nachodzę cię, nawet nie przeszedłem przez furtkę. Po drugie, to nie jest żadne twoje miejsce, ani twój tomik, to własność biblioteki szkolnej. Po trzecie, nie muszę mieć takiego samego zdania, co ty, w kwestii czyjejś twórczości, czy jest dobra, czy też nie. - powiedział opanowanym tonem i wbił we mnie chłodne spojrzenie, w którym kryło się zadowolenie. Myślę, że to właśnie był jego plan, chciał wzbudzić u mnie złość.
- Za kogo ty się uważasz? - warknęłam na niego, nieco cichszym tonem, by nie zlecieli się wokoło inni bywalce biblioteki. Oczywiście miał całkowitą rację co do wszystkich swoich argumentów, ale nie mogłam dać mu tej satysfakcji.
- A za kogo ty się uważasz? - zapytał, unosząc brew. - Zjawiasz się tutaj, naskakujesz na mnie, a przecież nic ci złego nie zrobiłem. Jesteś zła za to, że mnie zobaczyłaś? Ulica też należy do ciebie? - przekrzywił głowę. Zabrzmiało to złośliwie, mogłabym wręcz rzecz, że chamsko. Zaniemówiłam. W tym momencie nienawidziłam go, jak może być taki opryskliwy, przecież to on to rozpoczął. Odwróciłam się na pięcie i zaciskając mocno zęby wyszłam najszybciej, jak się tylko dało. 

***

- Nie jesteś głodna? - zapytała mama, widząc, że nawet nie tknęłam swojego spaghetti. Błądząc widelcem wśród poplątanych makaronów.
- Niespecjalnie. - powiedziałam i odłożyłam widelec. - Właściwie, to trochę słabo się czuję. Położę się już. - wymruczałam i wstałam od stołu. Leila patrzyła na mnie pytająco, ojciec też.
- Wszystko dobrze? Coś się stało? - zapytał tata, marszcząc swoje krzaczaste brwi.
- Tak, wszystko gra. Nic się nie stało. Po prostu słabo się czuję. - powiedziałam, zmęczona patrzeniem na członków mojej rodziny. Zasunęłam za sobą krzesło i wyszłam, podążając w stronę schodów.

Położyłam się do łóżka, wyssana z energi, dobrego humoru i jakichkolwiek koncepcji na jutrzejszy dzień.

wtorek, 1 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ TRZECI

Niespokojna noc. Śniły mi się gorsze koszmary niż zazwyczaj. Jakieś twarze, rozmazane obrazy, postacie, które jakby chciały mi coś powiedzieć, ale nie mogły. To był najdziwniejszy i najstraszniejszy sen, jaki mnie kiedykolwiek nawiedził. Chciałabym o nim jak najszybciej zapomnieć. Wyglądał jak psychodela. 
Budzik zadzwonił jak zwykle o szóstej, ale ja się nie obudziłam. Nie wiem dlaczego nikt mi w tym nie pomógł. Gdy otworzyłam oczy, było po ósmej, czyli już się spóźniłam do szkoły, na dodatek na test z angielskiego... Nawet nie chciało mi się podnieść z łóżka, czułam przytłaczającą ciężkość, która mi to uniemożliwiała. Leżałam jakieś piętnaście minut zanim zdecydowałam się wstać. Okna były szczelnie zasłonięte, może to dlatego się nie obudziłam? Nie mam pojęcia, wcześniej mi się to nie zdarzało. Podeszłam więc do nich i jednym ruchem znalazły się po bokach okna i zaatakowały mnie otumaniające promienie słoneczne. Skrzywiłam się na ich widok i odwróciłam głowę w bok. Ten dzień naprawdę nie zaczął się dla mnie dobrze...

Na dole nikogo nie było, ani Leili, ani rodziców. Żadnej kartki, niczego. Zastałam jedynie torbę z drugim śniadaniem i pieniądze na blacie. Zmarszczyłam brwi i usmażyłam sobie jajka, zjadłam je szybko, ale za chwilę zrobiło mi się niedobrze. Poczułam, że zbliżają się wymioty i pobiegłam do łazienki, po czym zwróciłam dopiero co zjedzone śniadanie.
Postanowiłam nic już dzisiaj nie jeść.
W drodze do szkoły ledwo zdążyłam na autobus, musiałam spory kawałek biec ile sił w nogach, które dzisiaj były naprawdę ciężkie i ospałe. Do szkoły przyszłam na drugą lekcję, akurat wypadł mi język francuski i to była chyba jedyna dobra rzecz, moja wychowawczyni jest naprawdę w porządku i nie robiła mi problemów o takie przychodzenie na zajęcia. Spojrzałam na klasę, pojawił się w niej ON. Spojrzałam na niego pytająco, odpowiedział mi obojętnym zerknięciem. Usiadłam w swojej ławce, za nim i otworzyłam podręcznik. Czytając temat słyszałam jak nauczycielka wywołuje kolejno nazwiska, sprawdzając obecność. W końcu doszła do mojego numeru.
- Alison Campbell? 
- Obecna. - mruknęłam zaczytana w temat i zupełnie pogrążyłam się w cechach pozytywizmu. Z lektury wyrwał mnie męski głos, odpowiadający na nazwisko "Benjamin Murphy", spojrzałam ukradkiem na osobę siedzącą przede mną, miał na sobie dzisiaj czarną skórzaną kurtkę, włosy się nie zmieniły, dalej przykuwały uwagę swoim nieładem. Gdy poprawiał kołnierz zauważyłam, że ma małe blizny na palcach, wyglądało to jakby ktoś odciął mu je wszystkie i przyszył z powrotem. Przeszedł mnie dreszcz i momentalnie przed oczami wyświetliły mi się urywki mojego dzisiejszego snu. Były w nim te palce.. te blizny. Lekcja przebiegała wolno, bardzo mi się dłużyła, ale w zasadzie i tak nie słuchałam, byłam pogrążona we własnej głowie, próbując sobie bardziej przypomnieć nocne myśli i jakoś poskładać je w całość. Nic do siebie nie pasowało, nic nie miało jakiegoś wewnętrznego sensu czy przesłania. Nie rozumiałam...
Poczułam wibracje w kieszeni, wyciągnęłam telefon.
"Odbierz dzisiaj Leilę. - Mama." - przeczytałam i kliknęłam w opcję odpowiedzi.
- Nie przeszkadzamy ci, Alison? - zapytała nagle nauczycielka, a ja upuściłam telefon na ławkę, zalewając się rumieńcami i patrząc na nią oszołomiona.
- Przepraszam... - mruknęłam i schowałam telefon znów do kieszeni. Czułam na sobie TEN wzrok.
Zadzwonił dzwonek. Odetchnęłam z ulgą i w błyskawicznym tempie zebrałam z ławki książki i wyszłam z klasy. Popędziłam w stronę łazienki, by tam spokojnie zadzwonić do mamy:
- Dlaczego mnie nie obudziłaś? - zapytałam gdy tylko odebrała telefon.
- Przecież wstałaś.. - usłyszałam jej głos.
- Jak to wstałam? Zaspałam na całą pierwszą lekcję. Kto odprowadził Leilę? - posypały się kolejne pytania niczym z rękawa.
- Wstałaś, widziałam cię rano, ojciec też. Jadłaś z nami śniadanie. Leilę odwiozłam ja. - zmarszczyłam brwi, nic nie rozumiałam.
- Nie.. przecież zaspałam, mamo.. Nie było mnie na śniadaniu. - protestowałam dalej.
- Kochanie, przecież z nami siedziałaś, nie przypominam sobie, żebym urodziła bliźniaczki. - wycedziła. - Muszę kończyć, mam masę pracy, kocham cię. - powiedziała i po tych słowach się rozłączyła. Stałam przed umywalkami jeszcze kilka sekund, z telefonem przyłożonym do ucha, aż wreszcie schowałam go do torby. Co za dzień... pomyślałam i wyszłam z łazienki. Postanowiłam pójść do biblioteki, wyciszyć się trochę. Gdy tam weszłam, od razu zatonęłam w regałach i usiadłam między piątym a szóstym, wyciagając ulubiony tom poezji i otwierając  na piątej stronie, na pięknym wierszu. Niemal od razu wczytałam się w jego treść. 
Po kilkunastu minutach śledzenia treści autorstwa Adama Mickiewicza poczułam na sobie czyiś wzrok. Obok mnie stał Benjamin, przeglądał jakieś książki. Spojrzałam na niego z dołu, gdyż siedziałam na ziemi, on zdawał się mnie nie zauważać, chociaż stał ode mnie zaledwie dwa metry. Zmarszczyłam brwi, nie podobał mi się ten człowiek. 
- Skąd się tu w ogóle wziąłeś? - zapytałam po chwili, dość oskarżycielskim tonem, sama nie wiem dlaczego. Przeniósł na mnie swój wzrok, jego wyraz twarzy pozostawał niezmienny, niewzruszony ani odrobinę.
- Wydawało mi się, że biblioteka jest dla wszystkich.. - mruknął jakby od niechcenia i wrócił do przeglądania książek. Przewróciłam oczami. No tak, to taki typ człowieka, mogłam się domyślić...
- Pojawiasz się nagle, za chwilę koniec semestru a ty... zjawiasz się. - dodałam. - Jak masz zamiar nadrobić wszystkie przedmioty? - ponownie spięłam brwi ku górze, denerwując się jego brakiem zainteresowania i nonszalancją.
- Poradzę sobie. - odparł niewyraźnie, nawet na mnie nie patrząc. Wyprowadzało mnie to z równowagi.
- Nie opowiedziałeś na moje pierwsze pytanie. - stwierdziłam, odkładając tom poezji na kolana. Nastąpiła chwila ciszy, wydawało mi się, że mnie ignoruje, ale w końcu odłożył książki na półkę i przykucnął przy mnie.
- Ciekawska z ciebie dziewczyna.. - powiedział już normalnym tonem, jakim mówi się do osoby, z którą chce się rozmawiać, a nie prowadzić głuchy telefon. Wzruszyłam ramionami z naburmuszoną miną.
- Jestem z Georgi. - powiedział w końcu, patrząc na mnie.
- Więc co robisz w Middleton? 
- Zbyt wiele chcesz wiedzieć. - mruknął i uśmiechnął się złośliwie, po czym wstał. - Świat jest mały, Alison. - powiedział przez ramię i zniknął między regałami, zostawiając mnie w niewiedzy. Siedziałam wpatrzona w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał.

poniedziałek, 31 marca 2014

ROZDZIAŁ DRUGI

Błękit, wszędzie widzę błękit. Czuję przeszywające zimno. Wokoło mnie panuje nicość. Nie wiem o co chodzi, nawiedza mnie niepokój. Lęk. Odwracam się i widzę przed sobą czarną postać. Kim ona jest? Obraz przed moimi oczami jest częściowo zamazany. Nie potrafię rozpoznać przedmiotów znajdujących się na około mnie, nagle się pojawiają. Masę bezkształtnych rzeczy, wysokich, czarnych. Co to jest? Brnę przed siebie ślepo, odgarniając nieistniejącą mgłę na boki. Nagle zapada ciemność i nie widzę już zupełnie nic. Trwa to przez kilka sekund, aż w końcu moje ciało drgnęło. Obraz staje się jak najbardziej wyraźny, ale już nie widzę jasności, tylko czarne postacie, stojące wokoło mnie, otaczające mnie, zbliżają się w nieubłagalnym tempie. Zatapiam się w nich. Znikam. Staję się tą samą czarną postacią.

- Alison? - z moich rozmyśleń wyrwała mnie Ana, potrząsając moim ramieniem.
- Hmm? - odpowiedziałam jej jedynie zbitym z tropu mruknięciem, patrząc w dal tępym wzrokiem, do końca wychodząc ze swojej głowy. - Tak? - powiedziałam przenosząc już na nią swój wzrok i pełną uwagę. Czułam dziwne mrowienie na plecach, więc obróciłam głowę, ale za mną ujrzałam jedynie Travisa, który przelotnie na mnie spojrzał i odwrócił wzrok.
- Wszystko w porządku? - zapytała, wpatrując się we mnie jak w jakiś obrazek.
- Tak. W jak najlepszym. - mruknęłam i usłyszałam dzwonek. Skończyły się lekcje. Nareszcie. Zegar ścienny wskazywał już szesnastą, a ja czułam się jakbym przesiedziała w szkole co najmniej dwanaście godzin. Geografia była męcząca i matematyka w sumie też, chociaż zawsze lubiłam te przedmioty, to dzisiaj sprawiały mi ogromną trudność, jak wszystko, gdy tylko przekroczyłam próg tego budynku.
Po wyjściu z klasy zmierzyłam do swojej szafki. Odnalazłam w końcu numer 898 i wbiłam odpowiedni kod, składający się z czterech ósemek i jednej piątki i wsadziłam tam książkę od francuskiego, czując jak spada ze mnie ogromny ciężar. Przejrzałam się w lustrze, które przyczepiłam od wewnętrznych drzwiczek mojej szafki i dostrzegłam w nim zbliżającą się ku mnie postać. Postać, której wcześniej nigdy nie widziałam. Miał na sobie ciemne spodnie, były to chyba zwykłe dżinsy, szary T-shirt i na to narzuconą czarną koszulę, jego nogi zdobiły ciemne trampki, a na szyi miał wisior z dziwnym symbolem. Jasna cera przy takim ubiorze przykuwała uwagę, tak samo zresztą jak orzechowa barwa jego bujnych włosów, sięgających do ramion. Wyglądał... groźnie. Nawet bardzo. Momentalnie zamknęłam szafkę i odwróciłam się w jego kierunku, marszcząc brwi w niezrozumiałym pytaniu, które nie zostało wypowiedziane. Chłopak szedł jak błyskawica, nie oglądał się na boki, nie zaczepiał nikogo, po prostu szedł. A raczej mknął. Gdy przechodził koło mnie, nasze spojrzenia się skrzyżowały, patrzyłam na niego niepewnie, mrużąc lekko jasne oczy. Kim on był?

***

Weszłam do domu, zamykając za sobą cicho drzwi. Nie było późno, po prostu nie chciałam, by wiedzieli, że wróciłam do domu wcześniej i zadawali o to pytania. Nie miałam ochoty na nie odpowiadać. W zasadzie nie wiedziałam nawet co mogłabym odpowiedzieć. "Nie zrobiłam projektu, bo zobaczyłam kogoś nowego w szkole"? To nie brzmiało zbyt logicznie, nawet w mojej głowie. Zdjęłam buty i na palcach pomknęłam po schodach, jednak one jak zawsze zdradziecko mnie wydały i zaczęły skrzypieć, miałam tylko nadzieję, że nikt się tym nie przejmie. W kilka sekund znalazłam się za drzwiami mojej sypialni, z mocno bijącym sercem. Odłożyłam rzeczy na bok i poczułam silne zmęczenie. Potrzebowałam snu, zdecydowanie. W zasadzie nic takiego dzisiaj nie robiłam, ale z jakiegoś nieokreślonego powodu czułam się słaba.Podeszłam do okien i wyjrzałam przez nie jeszcze, zanim zasunęłam zasłony, by nie przenikało przez nie światło do środka. Opadłam wtedy na łóżko niczym piórko, wsuwając się pod ciepłą kołdrę i momentalnie usnęłam. Czekały mnie błękitno-ciemne sny, czułam to w kościach.

niedziela, 30 marca 2014

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pierwszy dzień wiosny jak zwykle budzi ludzi do życia, w tym mnie. To moja ulubiona pora roku, wszystko rodzi się na nowo, zaczyna świecić słońce, powietrze jest zupełnie inne. Bycie i trwanie wydaje się być prostsze i przyjemniejsze niż na przykład w zimie czy jesieni. Och, jesień jest okropna, pomimo, że panują w niej na pozór ciepłe kolory - dla mnie zawsze była najgorszą ze wszystkich czterech etapów roku. Padają deszcze, których wręcz nie znoszę, jest zimno, a ja nie lubię wkładać na siebie miliona warstw, czuję się wtedy jak cebula, której nienawidzę. Chyba powinnam zacząć lubić więcej rzeczy, bo tak zastanawiając się, widzę same negatywy - to nie, tamto nie. Moją mamę to zawsze denerwuje, teraz wcale się jej nie dziwię. No, ale cóż.. nic na to nie poradzę.
Dzisiejszy dzień nie miał się wyróżniać niczym szczególnym, jestem w tym samym miejscu, w którym skończyłam wczoraj i wcale nie czuję się przez to jakaś załamana czy smutna. W XXI w. osoby w moim wieku często popadają w różne choroby typu depresja, ja nie chcę taka być. Chcę być jak najbardziej normalna i zdrowa i wydaje mi się, że taka właśnie jestem. To dobrze, biorąc pod uwagę to co się wokoło dzieje, to wręcz fantastycznie. Jestem więc rzadkim typem, bo wokoło mnie aż roi się od osób z milionami problemów, w którymi nie potrafią sobie poradzić albo udają.. to jest jeszcze gorsze, żałosne. Nigdy nie lubiłam ludzi, którzy na siłę próbują wmówić komuś jakich rzeczy to oni nie mają, ale ludzie, którzy próbują ci wcisnąć to ile mają problemów i chorób pokroju psychicznego - to jest prawdziwy koszmar. Niby co w tym jest tak.. fajnego? Moim zdaniem nic. Wielkie, czarne nic. Dlaczego? Dlatego, że to w żaden sposób nie oddziela cię od reszty, wręcz przeciwnie, stajesz się tą mętną jednością, zlepkiem wyimaginowanych historyjek, których i tak nikt nie słucha. Wierzę, że są ludzie, którzy naprawdę mają takie problemy i bardzo łatwo ich odróżnić od tych, którzy naprawdę je sobie wymyślają - Ludzie Prawdziwie Chorzy nigdy się nie chwalą tym, co im leży na wątrobie. Na pewno nie wszem i wobec. Takie jest przynajmniej moje zdanie.
Do mojego pokoju właśnie zajrzały ciepłe promienie słoneczne, na moją twarz od razu wpłynął uśmiech. Kocham moje spotkania z moim przyjacielem - słońcem. Chociaż nie zawsze jest - kiedy się pojawia, sprawia mi swoją obecnością wielką radość. I z tą radością podniosłam się z łóżka, od razu je ścieląc, nie lubiłam bałaganu. Ubrania czekały na mnie od wczoraj, gdyż zawsze przygotowuję je sobie wieczorem, żeby rano spokojnie mieć czas na zjedzenie śniadania. Włożywszy je, udałam się do łazienki, na spotkanie z poranną toaletą, a gdy i to zrobiłam, mogłam zejść na dół i przywitać się z resztą domowników.
Schody jak zwyle skrzypią, schodząc po nich każdy się zdradzi swoją obecnością, nawet moja siedmioletnia siostra, która jest lekka jak piórko - idąc po nich wydaje odgłosy niczym słoń. Nie wspominając już o tacie. Gdy zawitałam w kuchni przywitał mnie głos mamy, smażącej naleśniki. Uśmiechnęłam się do niej i przeniosłam wzrok na tatę, czytającego gazetę, jak co ranek. Leila biegała wokoło naszej rodzicielki krzycząc, że jest głodna i pytając co chwilę kiedy będzie śniadanie. Robi tak zawsze i zawsze mnie to poniekąd bawi. Jednak jej jaśniutkie, błękitne oczka w końcu mnie zauważyły, więc jedzenie nie było już takie ważne.
- Alison! - pisnęła swoim cieniutkim głosem i podbiegła do mnie, tupiąc swoimi nóżkami i objęła mnie w pasie, przytulając się z całych swoich sił. Byłam na ten atak przygotowana, codziennie to robi, jest na swój sposób denerwująca, ale za to bardzo kochana. Na szczęście mama uratowała mnie od martwicy dolnych części ciała stawiając na stół pysznie pachnące naleśniki.
- No już, siadaj, przed chwilą byłaś głodna. - powiedziała do siostry, a ja pogoniłam ją wzrokiem, by posłuchała się mamy. Takim sposobem w kilka sekund byłam wolna, a Leila zajęta jedzeniem. Gdy mój wiecznie rozkapryszony tato w końcu odłożył gazetę, wszyscy usiedliśmy do stołu i spokojnie zjedliśmy.
- O której dzisiaj wrócisz? - zapytał mnie, spoglądając na mą osobę spod okularów do czytania, których jak zwykle zapomniał zdjąć.
- Nie wiem, pewnie wieczorem. - odpowiedziałam, nabijając na widelec kawałek naleśnika polanego sosem klonowym. - Mam sporo spraw. - dodałam po chwili, rozkoszując się już smakiem przepysznego kawałka ciasta.
- Jakie to sprawy może mieć siedemnastolatka? - uniósł brwi, wyraźnie zafascynowany moją wylewną odpowiedzią. Przewróciłam oczami. 
- Och, no wiesz. Muszę załatwić zioło, to zajmuje dużo czasu. No i jestem umówiona z moim o dziesięć lat starszym chłopakiem, żonatym, także bądź wyrozumiały. - powiedziałam naturalnym tonem i pociągnęłam łyk kawy. Ojciec odłożył widelec, a raczej go upuścił, wpatrując się we mnie zupełnie zbity z tropu. - Mam projekt do zrobienia tato... - westchnęłam cicho i kątem oka spostrzegłam, że mama chichocze pod nosem.
- Co to jest zioło? - zapytała Leila, roześmiałam się w głos. Mama również, chociaż obie wiedziałyśmy, że tata za chwilę zrobi awanturę.
- No proszę, wytłumacz jej teraz! - nakazał tata, wyraźnie zbulwersowany. Wciąż się śmiałam.
- Z miłą chęcią, ale wtedy nie starczy mi czasu na dotarcie do szkoły. - powiedziałam i wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem na twarzy.
- Na blacie masz drugie śniadanie i pieniądze, wróć przed jedenastą. - powiedziała mama i posłała mi nasz tajny uśmiech. 
- Dobrze. - powiedziałam wstając od stołu i dopijając kawę. Zgarnęłam brązową torbę śniadaniową, w której kryło się pyszne jedzenie do swojej torby szkolnej i pieniące wsunęłam do tylnej kieszeni spodni. - Pa! - krzyknęłam i wyszłam. Na szczęście Leilę dzisiaj odwożą rodzice, jest wtorek, gdyby była na przykład środa, musiałabym ją zaprowadzić i na pewno wyjaśnić pojęcie słowa "zioło", nie było mi to w smak ani trochę.
Ruszyłam przed siebie zakładając na ramię czarną torbę i poprawiając złoty warkocz.