sobota, 5 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ CZWARTY

Za oknem panował deszcz i to wcale nie taki zwykły deszcz. Ulewa. Tym razem obudziłam się na czas, a nawet wcześniej, wciąż nie dowiedziałam o co chodziło mamie, gdy mówiła mi, że jadłam z nimi śniadanie. Postanowiłam już się nie dowiadywać. Otworzyłam oczy przed budzikiem, o piątej rano już byłam rozbudzona. W nocy nie śniło mi się nic szczególnego, a nawet jeśli, to pamiętam tylko urywki, co chwilę się budziłam, nie lubiłam tak spać, bo tak naprawdę wciąż byłam zmęczona. Wstając z łóżka zobaczyłam kompletną ciemność za oknem, nie było słońca, niczego, tylko czarne chmury i deszcz, wprowadziło mnie to w bardzo przygnębiający nastrój. Narzuciłam na siebie szlafrok i podreptałam do kuchni w pluszowych kapciach, które niesamowicie grzały mi zimne jak lód stopy. Moją pierwszą czynnością jaką wykonałam po wejściu, było przygotowanie sobie słodkiej jak lukier kawy z mlekiem. Usiadłam przy pustym stole, na którym stał tylko wazon z narcyzami - mama miała na ich punkcie obsesję. Było cicho, nie słyszałam nic oprócz dudniącego w szyby deszczu, zastanawiałam się czy tak będzie cały czas, nie lubiłam nigdy tak złej pogody jak dzisiaj, zimno, mokro, ciemno i nieprzyjemnie. Nie rozumiałam ludzi, którzy czują się dobrze w takie dni. Upiłam łyk kawy i wyciągnęłam jeden kwiat z bukietu. Przyjrzałam się mu dokładnie z każdej strony, nie rozumiałam co mama w nich widzi. Biało-żółte trąbki, zawsze je tak postrzegałam. Znacznie lepiej prezentowałyby się tu konwalie albo rumianek. W pewnej chwili zadumy zobaczyłam jak za oknem coś się poruszyło, jakaś czarna postać. Tylko co jakakolwiek osoba miałaby robić o tej porze na zewnątrz, do tego w taką pogodę? Podeszłam do okna i przyjrzałam się dokładnie drodze, teraz nic nie widziałam, ale mogłabym przysiąc, że przed chwilą ktoś tamtędy przeszedł. Stałam tak chwilę, aż znów coś się pojawiło. Ktoś szedł ulicą, po posturze ciała mogłam stwierdzić, że był to mężczyzna. Nagle zatrzymał się, dokładnie w połowie drogi, dokładnie na przeciwko mojego okna. Stał chwilę, aż zaczął wolno obracać się w moją stronę, zmarszczyłam brwi. Była po piątej rano, na litość boską. Ku mojemu zdziwieniu znałam go. To Benjamin, stał teraz po drugiej stronie ulicy. Ręce miał schowane w kieszeniach, kaptur naciągnięty na głowę, jego długie włosy były mokre, przyległe do jego bladej jak śmierć twarzy, a świdrujący blask zielonych tęczówek wpatrzony wprost na mnie. Upuściłam kubek z kawą, który z trzaskiem rozbił się o kafelki kuchenne, szkło rozsypało się po podłodze, a kawa tworzyła jedną wielką kaużę. Dostrzegłam w jego spojrzeniu przebłysk jakby zadowolenia. Był blisko mnie, naprawdę blisko, dokładnie widziałam każdy szczegół. Każdy.

- Co się stało? - wbiegła mama, zawiązując niedbale szlafrok w pasie. - Wszystko w porządku? Słyszałam hałas. - mówiła roztargniona, przyglądając się mnie, wpatrzonej w okno, jak w obrazek. Po chwili otrząsnęłam się i zamrugałam kilkakrotnie. Odwróciłam głowę w jej stronę.
- Tak.. - wydukałam. - Upuściłam kubek. Przepraszam, że cię obudziłam. - mruknęłam po chili i gdy znów przeniosłam wzrok na okno, Jego już nie było. 
- Dlaczego tak wcześnie tu jesteś? - zapytała mama, w jej głosie słyszalne było zdziwienie i zmartwienie. - Coś się dzieje?
- Nie, mamo. - odpowiedziałam niemal od razu. - Za chwilę to posprzątam, idź się połóż. - ponagliłam ją i od razu wzięłam gąbkę z blatu kuchennego, do pojemnika na śmieci zaczęłam powoli wrzucać rozbite szkło, a gąbką wycierać kawę.
- Alison, wszystko w porządku? - zapytała niepewnie, przyglądając mi się podejrzliwie. Czułam na sobie to spojrzenie. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć, sama nie wiedzałam co właściwie się stało chwilę temu.
- Mamo. Właściwie to jestem już zmęczona. - powiedziałam, kończąc sprzątać bałagan, którego narobiłam. - Chyba jednak się położę na pól godziny. - odparłam niemalże od razu, wyciskając gąbkę i na nowo wycierając podłogę, by się nie kleiła.
- No dobrze.. jeśli chcesz pospać dłużej, to mogę zawieźć cię dzisiaj do szkoły. - powiedziała troskliwym tonem. Czułam, że muszę stąd jak najszybciej wyjść.
- Nie, pojadę autobusem. Do zobaczenia na śniadaniu. - wymijając ją tak szybko, jak mogłam pobiegłam do swojego pokoju i wskoczyłam pod kołdrę, serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam co się właśnie stało.

*** 

Nie było go na pierwszej lekcji. Dostawałam szału, nie potrafiłam się na niczym skupić. Ciągle mi przed oczami stał w swoim kapturze, z rękoma w kieszeni i wzrokiem wpatrzonym w moją twarz. Co on tam do cholery robił o tej godzinie? To jakiś nienormalny człowiek...
Po lekcjach poszłam do biblioteki, zaczerpnąć trochę ulubionych wierszy dla uspokojenia myśli. Weszłam w "swój" przedział i zamarłam. W tym samym miejscu, w którym siedziałam wczoraj, siedział dzisiaj ON. W ręku miał tomik wierszy Adama Mickiewicza, polskiego poety, pisarza. Zaczytany siedział, nie przejmując się tym, że własnie nad nim stałam.
- Szczerze mówiąc nie podoba mi się jego twórczość. - powiedział w końcu, nadal nie podnosząc na mnie wzroku. - Pisał chaotycznie.. - mówił dalej, przewracając kolejne kartki tomiku. Stałam wmurowana w ziemię i słuchałam jak zahipnotyzowana, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nawet jakbym coś powiedziała, to czułam, że i tak zbyłby mnie i drążył dalej swoją myśl.
- Co to miało być? - wydusiłam z siebie w końcu, ale on wciąż wolał przejmował się poezją A. Mickiewicza niż tym, co odstawił dzisiejszego poranka.
- Wolę Williama Szekspira, pisał lepiej niż Mickiewicz. - a więc tak, jak myślałam, nawet nie zwrócił uwagi na to, co powiedziałam. Szybko poznaję się na ludziach.
- Nie możesz zjawiać się pod moim domem o piątej nad ranem i powodować czegoś takiego.. - mówiłam dalej, wpatrując się w niego oszołomiona jego nonszalancją i brakiem jakiegokolwiek zainteresowania, jakiejkolwiek reakcji na to, co właśnie powiedziałam.
- "Romeo i Julia" to w końcu arcydzieło. O wiele lepsze od "Dziadów", moim zdaniem nie mają żadnego głębszego sensu. - usłyszałam. W środku aż płonęłam.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wybuchnęłam w końcu, nie dałam rady dłużej znosić jego zachowania. - Kim ty jesteś, żeby nachodzić mnie, a później zwyczajnie ignorować?! Do tego zająłeś moje miejsce. MOJE! Czytasz mój tomik wierszy i masz czelność krytykować twórczość polskiego mistrza.. - zaczęłam, w końcu przeniósł na mnie wzrok, mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Przestań krzyczeć, to biblioteka, a nie las. - upomniał mnie. Już otworzyłam usta, żeby powiedzieć mu, co myślę o tym, że mi rozkazuje, ale znów przemówił. - Po pierwsze, nie nachodzę cię, nawet nie przeszedłem przez furtkę. Po drugie, to nie jest żadne twoje miejsce, ani twój tomik, to własność biblioteki szkolnej. Po trzecie, nie muszę mieć takiego samego zdania, co ty, w kwestii czyjejś twórczości, czy jest dobra, czy też nie. - powiedział opanowanym tonem i wbił we mnie chłodne spojrzenie, w którym kryło się zadowolenie. Myślę, że to właśnie był jego plan, chciał wzbudzić u mnie złość.
- Za kogo ty się uważasz? - warknęłam na niego, nieco cichszym tonem, by nie zlecieli się wokoło inni bywalce biblioteki. Oczywiście miał całkowitą rację co do wszystkich swoich argumentów, ale nie mogłam dać mu tej satysfakcji.
- A za kogo ty się uważasz? - zapytał, unosząc brew. - Zjawiasz się tutaj, naskakujesz na mnie, a przecież nic ci złego nie zrobiłem. Jesteś zła za to, że mnie zobaczyłaś? Ulica też należy do ciebie? - przekrzywił głowę. Zabrzmiało to złośliwie, mogłabym wręcz rzecz, że chamsko. Zaniemówiłam. W tym momencie nienawidziłam go, jak może być taki opryskliwy, przecież to on to rozpoczął. Odwróciłam się na pięcie i zaciskając mocno zęby wyszłam najszybciej, jak się tylko dało. 

***

- Nie jesteś głodna? - zapytała mama, widząc, że nawet nie tknęłam swojego spaghetti. Błądząc widelcem wśród poplątanych makaronów.
- Niespecjalnie. - powiedziałam i odłożyłam widelec. - Właściwie, to trochę słabo się czuję. Położę się już. - wymruczałam i wstałam od stołu. Leila patrzyła na mnie pytająco, ojciec też.
- Wszystko dobrze? Coś się stało? - zapytał tata, marszcząc swoje krzaczaste brwi.
- Tak, wszystko gra. Nic się nie stało. Po prostu słabo się czuję. - powiedziałam, zmęczona patrzeniem na członków mojej rodziny. Zasunęłam za sobą krzesło i wyszłam, podążając w stronę schodów.

Położyłam się do łóżka, wyssana z energi, dobrego humoru i jakichkolwiek koncepcji na jutrzejszy dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz