niedziela, 20 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Cześć Ana, tak tu Alison. Pamiętasz jak chciałaś iść ze mną do kina? Dzisiaj grają tę fajną komedię. O, chcesz iść? To świetnie! Do zobaczenia. Tak, o siódmej będzie okej. Pa! 


Wyciągnęłam z szafy czarne dżinsy i zieloną koszulę w kratę. Nałożyłam ją, wciągając w spodnie, zapinając guziki i podwijając rękawy. Włosy związałam w wysoki kucyk, na nogi nałożyłam zwykłe trampki. Westchnęłam, patrząc we własne odbicie, spojrzałam na swoje blade dłonie, po chwili chaotycznie otworzyłam szufladę, wyciągając z niej czarny lakier, położyłam go na paznokcie i usiadłam na parapecie, czekając aż wyschnie. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam na chwilę oczy. "Mamy jeszcze wiele do zrobienia." Nic z tego nie rozumiałam. Zaczynałam dochodzić do wniosku, że ten człowiek musi mieć nie pokolei w głowie, przeraża mnie swoim zachowaniem. Tym, w jaki sposób znikąd się pojawia, jak się odnosi do mnie, jak mówi swoim dziwnym, wierszowanym językiem. Nie wiem czego mam się po nim spodziewać, jak z nim rozmawiać i czy w ogóle powinnam się odzywać. Może ignorowanie go to nie jest zły pomysł? On po prostu nie jest normalny, nie mówię już tego nawet w złośliwości. On  nie  jest  normalny. Przynajmniej nie dla mnie. Jestem ciekawa czy zaprzyjaźnił się już z kimś, czy w stosunku do innych też się tak zachowuje. Wszystko do dobre pytania. 
- Ali! - otworzyłam machinalnie oczy. Spojrzałam w stronę drzwi. - Mówię do ciebie. - powiedziała mama, patrząc na mnie dziwnym spojrzeniem. 
- Co mówiłaś? - zapytałam, nie słyszałam, żeby się odzywała.
- Pytałam czy gdzieś wychodzisz. - przyjrzała mi się swoim badawczym spojrzeniem, jakby oczekiwała jakiejś strasznej odpowiedzi dotyczącej miejsca, w które zmierzam.
- Tak, do kina. Z Aną. - powiedziałam ostrożnie, bo nie wiedziałam w jakim jest humorze. - Nie będzie problemu? - najlepiej było się tak zapytać, wtedy wie, że jako tako liczę się z jej zdaniem i pytam o zgodę. Oczywiście wiem, że pozwoli mi wyjść, nie mam przecież pięciu lat.
- Nie, tylko nie wracaj zbyt późno, proszę cię. Słyszałaś, że córka sąsiada zginęła? Też poszła do kina, jakiś psychopata ją zamordował. - zaczęła mama, opierając się plecami o framugę drzwi. Zmarszczyłam brwi.
- Jak to? Kiedy to się stało? - zapytałam wyraźnie zdziwiona. Przecież jeszcze niedawno z nią rozmawiałam. Zaledwie kilka dni temu...
- Wczoraj, późną porą, wracała do domu sama. - powiedziała wyraźnie zamyślona. Zawsze przejmowała się takimi sytuacjami.
- Och... wiadomo coś o nim? -  wstałam z parapetu, podchodząc wolno w stronę mamy.
- Nie, sprawca pozostaje nieznany. Wyglądała jakby się przestraszyła.. jej ciało... Miała taką przerażającą minę.. cała blada, we krwi. - wzdrygnęła się na samą myśl. Mnie też przeszły ciarki.
- Nie martw się mamo, Ana po mnie przyjedzie i później odstawi mnie do domu.
- No dobrze, ale proszę uważaj na siebie i miej włączony telefon. - powiedziała i pogłaskała mnie troskliwie po głowie. - Ślicznie wyglądasz. - uśmiechnęła sie do mnie blado.
- Dzięki mamo. - odparłam i wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni, pieniądze zajęły drugą.
Wymijając ją, zbiegłam po schodach, była już siódma i przez okno zauważyłam, że Ana stoi pod domem.
- Pa! - krzyknęłam, zabierając z wieszaka kurtkę i wyszłam, idąc w stronę auta.
- Cześć. - przywitała mnie ciepło Ana. - Słyszałaś o tym morderstwie Vicki?
- Tak.. - odparłam, zapinając pasy. - Mama mi właśnie powiedziała. Jesteś może w temacie? Bo ja kompletnie nie wiem co się stało. - zapytałam, spoglądając na nią. Bardzo ładnie dzisiaj wyglądała.
- Podobno zrobił to jakiś chłopak, miała sińce na ciele i liczne rany cięte. - mówiąc to skrzywiła się. Mnie zrobiło się z kolei niedobrze. Wyobraziłam sobie tę całą krew o której wcześniej mówiła moja mama. 
- To okropne.. - mruknęłam i spojrzałam na jezdnię. Ściemniało sie już, droga była niemalże pusta, nadzwyczaj spokojna jak na piątek wieczór.
- Nie mówmy o tym. Co się stało na wfie? Zeszłaś z boiska. - poczułam na sobie jej wzrok. No pięknie, szczerze powiedziawszy wolałabym mówić o okolicznościach morderstwa Vicki, niż wracać myślami do tego idioty.
- Zdenerwował mnie ten nowy chłopak. - powiedziałam i machnęłam ręką. - Grał nieuczciwie, to wszystko. - dodałam po chwili, chcąc uniknąć kolejnych pytań. I udało mi się. Całą drogę rozmawiałyśmy o filmie, na który jechałyśmy. Ana z podekscytowaniem opowiadała o ocenach i obsadzie. Zapowiadała się naprawdę świetna komedia. A przynajmniej miałam taką nadzieję, jechałam tam przede wszystkim po to, żeby jakoś się odstresować. Ten tydzień był dość męczący, biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności...
Weszłyśmy do kina, dmuchnęło we mnie ciepłe powietrze, więc od razu zdjęłam kurtkę. Obie podeszłyśmy do kas i zakupiłyśmy dwa bilety w ostatnim rzędzie. Seans miał się rozpocząć dopiero za pół godziny, więc stwierdziłyśmy, że pójdziemy do kawiarni obok, mają tam podobno świetne ciastka. Gdy już tam byłyśmy, wyszukałam przyjemny stolik przy oknie i zajęłam go, w ten czas Ana poszła zamówić nam coś słodkiego na przekąszenie przed filmem. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie kojarzyłam, idealnie, tak jak sobie zażyczyłam przed wyjściem. W końcu pojawiła się Ana z dwiema kawami i talerzykiem ciastek czekoladowych, to był strzał w dziesiątkę.
Smakowało cudownie, nie za słodkie, ale idealne w smaku, kruche i pyszne. Kompletnie wyłączyłam się, pijąc kawę i zajadając się ciastkami, nie słyszałam nawet muzyki, grającej tu. Ana opowiadała coś, co na pewno by mnie nie zainteresowało. Jest plotkarą, więc pewnie na językach była teraz szkolna drużyna piłki nożnej albo Ellie, która znów ściągnęła od niej fryzurę. Szkoda, że nie wzięłam książki, no ale.. jednak nie jestem tutaj sama.
Po upojnych 30 minutach (nie)słuchania paplaniny Any wróciłyśmy do kina. Wpuszczono nas do sali i usiadłyśmy w wyznaczonych miejscach. Sala była przepełniona i nigdzie nie było widać Benjamina. Odetchnęłam z ulgą. Film sie rozpoczął, zajęłam się oglądaniem go, chociaż w głowie miałam dalej to, że nie chcę go nigdzie spotkać. Nie mógłby nagle zjawić się w sali kinowej, akurat teraz i akurat na tym filmie. Specjalnie wybrałam komedię, przeczuwając, że byłaby ostatnim filmem, na jaki skusiłby się Benjamin. Zresztą wśród widowni nie zauważyłam ani jednego chłopaka, więc nadzieja we mnie pozostawała.
W połowie filmu nawet zainteresował mnie temat, jednak to wciąż nie było to. Nie lubiłam tego rodzaju.. nic szczególnego się tu nie działo, nic nie przyciągało większej uwagi.
Wyszłam może nie do końca zadowolona z filmu, ale za to szczęśliwa, że udało mi się spokojnie go obejrzeć.
- Podobało ci się? - zapytałam Anę. 
- Tak, był świetny! Szczególnie główny bohater. - powiedziała entuzjastycznie, a ja uśmiechnęłam się blado. No dobrze, przynajmniej ona dobrze się bawiła. Czas wracać, było w prawdzie niezbyt późno, ale marzyłam o zawinięciu się w koc i obejrzeniu jakiegoś filmu, który chociaż w połowie by mnie zaineteresował. Całą drogę powrotną nasłuchałam się o aktorze, grającym głównego bohatera. W sumie słuchałam i tak tylko jednym uchem. Gdy dotarłyśmy pod dom, spojrzałam na kończącą swoje wylewne streszczenie dziewczynę:
- Miło było gdzieś wyjść. - powiedziałam i posłałam jej uśmiech. - Do zobaczenia, dzięki za odwiezienie. Jedź ostrożnie. - i wysiadłam, machając jej już zza szyby na pożegnanie.

- Wróciłam! - powiedziałam w środku, wieszając kurtkę na wieszak i zmierzając w stronę swojego pokoju. Niemal poczułam jak mama odetchnęła z ulgą, że jednak nic mi nie jest i żyję.
Popędziłam w stronę schodów i wbiegłam po nich do swojej sypialni. Wchodząc w końcu do niej, pierwszą moją czynnością było włączenie laptopa w celu poszukiwań jakiegoś bardziej wartościowego filmu niż ta nędzna komedia na której byłam. Jednak nagle w rogu ekranu ukazała się wiadomość od nieznanego nadawcy, podpisanego: "Książę"
~ Dobry wieczór.  
Zdziwiłam się, czytając coś od kogoś, kogo zupełnie nie znam.
- Kim jesteś?  
Odpisałam, patrzyłam w ekran jak zahipnotyzowana.
~ Księciem. Jak podobał ci się dzisiejszy film?  
Zmarszczyłam brwi. Nie przypominam sobie, bym widziała kogokolwiek znajomego w kinie, który znałby mój e-mail i pytał o wrażenia z filmu.
- Skąd wiesz o tym, że byłam w kinie? 
~ Widziałem cię.
A więc jednak, czułam na sobie wyraźnie czyiś wzrok, ale byłam tak zafrasowana obawami, że spotkam Benjamina, że nie zwróciłam na to uwagi. Wypatrywałam jego.
- Kim jesteś? - zadałam znów to samo pytanie, szybko wstukując je w klawiaturę.
~ Księciem. 
Westchnęłam z poirytowaniem, ktoś musi sobie ze mnie żartować.
- Pytam poważnie.
Chwila ciszy. Nie dostaję natychmiastowej odpowiedzi. Może rozmówca uznał, że nie mam poczucia humoru? W zasadzie byłoby mi to na rękę, nie miałam ochoty na jakieś głupie dowcipy. Ale nie, usłyszałam dźwięk wiadomości. 
~ A ja poważnie odpowiadam.
- W takim razie żegnam.
Zdenerwowałam się, to przestawało być zabawne. Znów chwila ciszy. Po pięciu minutach pomyślałam, że najwyraźniej już go nie ma.
~ Znasz mnie.
A jednak, odpowiedź.
- Skoro cię już znam, powiedz mi swoje imię.
~ Nie mogę.
- Dlaczego?
~ Bo wtedy nie będzie zabawy.
Zamrugałam kilkakrotnie. W tym momencie się wystraszyłam i zamknęłam laptopa. Od razu wstałam i odłożyłam go na biurko. Nie miałam zamiaru go dzisiaj otwierać. To pewnie jakiś psychopata. Nie bawię się w takie gierki, są niebezpieczne.
Przebrałam się w piżamę i ułożyłam wygodnie pod kołdrą, zamknęłam oczy. Na duchu podtrzymywała mnie myśl, że jutro sobota. Nie idę do szkoły. Nie widzę JEGO.

niedziela, 13 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ PIĄTY

Całą noc przespałam spokojnie, ostatnimi czasy naprawdę dużo śpię. Przychodzę do domu po szkole i po prostu zasypiam, to dziwne, wcześniej mi się to nie zdarzało. Teraz mam bardzo mało energii w sobie, a przecież odżywiam się normalnie. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Dzisiaj miałam zamiar iść do kina. Sama. Oderwać się trochę od wszystkich ludzi i odpocząć na dwugodzinnym seansie, siedząc jedynie w foletu i zajadając się słodkościami. Taki właśnie miałam zamiar. Ostatnio też ciągle odmawiałam Anie pójścia na zakupy, więc teraz jest dobra okazja by się jej odpłacić i zapomnieć na chwilę o otaczającej mnie rzeczywistości.
Jest piątek, mnóstwo ludzi będzie dzisiaj w kinie i w zasadzie miałam jedynie nadzieję, że to będą nieznani mi ludzie, nie chciałabym na kogoś wpaść i przez cały wieczór być na tę osobę skazana.

Pierwsza lekcja. Nie zwróciłam uwagi na to ile osób jest dzisiaj obecnych, kto przyszedł, a kto nie. Po prostu usiadłam w ławce i słuchałam co ma nam do powiedzenia nauczycielka francuskiego. Bardzo ją lubiłam, więc lekcja przeminęła szybko. Pierwszą przerwę spędziłam przed szkołą, siedząc na murkach i obserwując innych.

Druga lekcja, matematyka. Miałam bardzo zajętą głowę obliczeniami i zapiskami jakie musiałam wykonać. Zrobiłam ponad dwadzieścia siedem zadań, szybko i łatwo dzisiaj mi szły. W zasadzie niegdy nie miałam problemu z matematyką, lubiłam ją i rozumiałam. Przerwę spędziłam w szkolnej bibliotece, sprawdzając i poprawiając esej na język angielski.

Nadszedł więc termin oddania eseju i zajęcia się czytaniem kolejnych tematów w podręczniku. Dzisiaj miałam mowę zależną i niezależną. To było proste jak bułka z masłem, naprawdę. Nie mogłam pojąć niezrozumienia klasy na ten temat, naprawdę..

Geografia była dzisiaj niezwykle nudna. Omawialiśmy tereny górskie, które ani trochę nie przypadały mi do gustu i nie wchodziły do głowy. No cóż, będę musiała nad tym popracować w weekend. Może w niedzielę? Tak, niedziela to dobry dzień, o ile nie pojedziemy do ciotki Margaret, wtedy nie uwolnię się od starszych kuzynów i ich wielkiego psa.

Dwie fizyki pod rząd. Coś okropnego. Pomimo, że lubiłam ten przedmiot - uważałam, że nadmiar go nie prowadzi do niczego dobrego.

No i wreszcie ostatnia lekcja. W-F. Nie mogłam się doczekaż aż wrócę do domu i zapomnę o mijającym właśnie tygodniu. Nauczycielka oznajmiła nam, że dzisiaj łączymy grupy i żeńska drużyna gra z męską. No to pięknie, westchnęłam. Nienawidziłam gdy to robili, nie mieliśmy przecież zbyt dużych szans. Przebrałam się w czarne legginsy do łydek, na górę włożyłam obcisłą białą bluzkę na ramiączkach i zapinaną ciemną bluzę, na wypadek gdybyśmy wyszli na boisko na zewnątrz. Nie myliłam się. Z racji tego, że pogoda dopisywała - wyszliśmy na dwór.
- W co gramy? - usłyszałam głos jednej z dziewczyn idącej w grupie kawałek przede mną, ale nie zwróciłam już uwagi na odpowiedź. Splatając włosy w luźny warkocz dołączyłam do reszty. Okazało się, że dzisiaj wypada nam koszykówka. W zasadzie lubiłam ten sport. Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla mnie właśnie w tej chwili, gdy usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Wygląda na to, że gramy w przeciwnych drużynach. - wyszeptał mi do ucha Benjamin. Zacisnęłam zęby i odwróciłam się na pięcie w jego stronę. Nienawidziłam jak mnie ktoś tak nachodzi.
- I co w związku z tym? - warknęłam do niego i odeszłam do swojej drużyny, nie miałam ochoty dzisiaj się z nim drażnić, tylko jego brakowało, żeby zepsuć mi ten wystarczająco szablonowy już dzień.
Gra rozpoczęła się. Piłka powędrowała do drużyny przeciwnej, co mnie nawet nie zdziwiło. Kilka dziewczyn z mojej grupy pobiegło naprzód by odebrać piłkę. Ja stałam przy koszu, gdyby w razie czego któraś podała mi ją. Nie musiałam czekać długo, po chwili w moje ręce wpadł pomarańczowy okrągły przedmiot, który po chwili przelatywał przez kosz, co oznaczało, że zdobyłyśmy punkt. Tym razem ja pobiegłam naprzód. Gdy po wymianie piłki wyciągnęłam ręce by ją złapać, Benjamin wskoczył przede mnie, pojawił się znikąd.
- Ej! - krzyknęłam do niego oburzona. Gdyby zrobił to ktoś inny, nie wzruszyłabym się za bardzo, ale zrobił to on, specjalnie.
- Taka gra! - krzyknął do mnie, biegnąc prosto na nasz kosz, którego nikomu nie udało się obronić. Straciliśmy punkt.
Gra mijała w swoim tempie. Co chwilę piłka zmieniała swoich właścicieli, raz to była moja drużyna, raz przeciwna, ale gdy tylko ja dostawałam ją w ręce ON pojawiał się znienacka by mi ją odebrać. Po jakimś czasie zaczęło mnie to naprawdę denerwować...
Biegłam ile sił w nogach, kozłując obok siebie piłkę i wymijając przeciwników, ale i osoby grające w mojej drużynie. Wręcz mknęłam, czułam w sobie przeszywającą siłę, ludzie niemal schodzili mi z drogi. Już byłam przy koszu, już wykonywałam wyskok kiedy ON rzucił się na mnie swoim masywnym męskim ciałem i odebrał mi piłkę, powalając mnie tym na ziemię. Upadłam na nią ciężko, bokiem. Przecież takie coś jest niedozwolone, pomyślałam wściekła już do granic możliwości. Wszystkie dziewczyny patrzyły na mnie oszołomione, dla mnie ta gra się już skończyła. Wstałam, otrzepałam się i z godnością zeszłam z boiska, na co mój nauczyciel powiedział:
- A dokąd się wybierasz, gra trwa! - krzyknął na mnie. Spojrzałam na niego oburzona.
- Przymyka pan oko na to, co robi przeciwna drużyna, to niech przymknie pan i oko na to, co robię ja. - odburknęłam nieuprzejmie i poprawiłam zniszczony już zupełnie warkocz. - Nie mam zamiaru z nimi grać. Nie w ten sposób. - powiedziałam i wbiłam w niego swoje lodowate spojrzenie, po czym bez wzruszenia wyminęłam go, idąc w stronę przebieralni i damskiej toalety. Byłam zła do granic możliwości. Podeszłam do swojej szafki, wzięłam ręcznik i zmierzyłam w stronę łazienki by wziąć prysznic. Nikogo tu nie było, więc mogłam bez skrępowania się rozebrać i dokładnie umyć. Chciałam zmyć z siebie zapach powietrza i piłki od koszykówki. Namydliłam się, spłukałam i owinęłam ręcznikiem, nakładając klapki, które uprzednio również wyjęłam. Poszłam w kierunku szatni, by się ubrać.
- Jesteś na mnie zła za to, że przegrałaś? - usłyszałam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, uszom i każdej części mojego ciała, a najbardziej głowie.
- To damska szatnia. - prychnęłam na Benjamina, miałam dość jego chamskich zagrywek.
- I co w związku z tym? - zacytował mnie, to wyprowadziło mnie już kompletnie z równowagi.
- To, że masz stąd wyjść! - warknęłam oburzona. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? - dodałam po chwili, patrząc na niego piorunującym spojrzeniem.
- A ty? Wychodzisz w połowie lekcji, wielka księżniczka. Bo co? Bo się przewróciłaś? - zapytał ironicznie, wpatrując się we mnie swoim przeszywającym na wskroś wzrokiem.
- Nie przewróciłam się, tylko się na mnie rzuciłeś i dobrze o tym wiesz! - aż się we mnie gotowało, byłam w stanie rozerwać mu teraz gardło. - I ostrzegam cię, skończ z tymi swoimi gierkami bo wcale mnie to nie bawi, ani nie śmieszy. Weź sobie za kozła ofiarnego kogoś innego, dobrze? Ja mam wystarczająco spraw na głowie, niepotrzebny mi kolejny problem.
- Jestem dla ciebie problemem? - zapytał, na jego twarzy czaił się gdzieś uśmiech, widziałam to. Jak on w ogóle ma czelność się tak zachowywać, męczyło mnie to.
- Tak, w tej chwili tak. I to okropnym. Byłabym wdzięczna gdybyś wyszedł. Chcę się ubrać. - powiedziałam, patrząc na niego niezrozumiałym wzrokiem. Do czego on dążył? Co chciał osiągnąć przez to wszystko? Jeśli jego celem było to, bym do końca się do niego zraziła to gratulacje, osiągnął swój cel.
- No dobrze.  - wzruszył ramionami i wstał. - Ale na tym nie skończyliśmy. - powiedział i zmierzył ku wyjściu. Zmarszczyłam brwi. O co mu znów chodzi? - Mamy jeszcze dużo pracy. - powiedział i zwyczajnie wyszedł. To był chory człowiek.

sobota, 5 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ CZWARTY

Za oknem panował deszcz i to wcale nie taki zwykły deszcz. Ulewa. Tym razem obudziłam się na czas, a nawet wcześniej, wciąż nie dowiedziałam o co chodziło mamie, gdy mówiła mi, że jadłam z nimi śniadanie. Postanowiłam już się nie dowiadywać. Otworzyłam oczy przed budzikiem, o piątej rano już byłam rozbudzona. W nocy nie śniło mi się nic szczególnego, a nawet jeśli, to pamiętam tylko urywki, co chwilę się budziłam, nie lubiłam tak spać, bo tak naprawdę wciąż byłam zmęczona. Wstając z łóżka zobaczyłam kompletną ciemność za oknem, nie było słońca, niczego, tylko czarne chmury i deszcz, wprowadziło mnie to w bardzo przygnębiający nastrój. Narzuciłam na siebie szlafrok i podreptałam do kuchni w pluszowych kapciach, które niesamowicie grzały mi zimne jak lód stopy. Moją pierwszą czynnością jaką wykonałam po wejściu, było przygotowanie sobie słodkiej jak lukier kawy z mlekiem. Usiadłam przy pustym stole, na którym stał tylko wazon z narcyzami - mama miała na ich punkcie obsesję. Było cicho, nie słyszałam nic oprócz dudniącego w szyby deszczu, zastanawiałam się czy tak będzie cały czas, nie lubiłam nigdy tak złej pogody jak dzisiaj, zimno, mokro, ciemno i nieprzyjemnie. Nie rozumiałam ludzi, którzy czują się dobrze w takie dni. Upiłam łyk kawy i wyciągnęłam jeden kwiat z bukietu. Przyjrzałam się mu dokładnie z każdej strony, nie rozumiałam co mama w nich widzi. Biało-żółte trąbki, zawsze je tak postrzegałam. Znacznie lepiej prezentowałyby się tu konwalie albo rumianek. W pewnej chwili zadumy zobaczyłam jak za oknem coś się poruszyło, jakaś czarna postać. Tylko co jakakolwiek osoba miałaby robić o tej porze na zewnątrz, do tego w taką pogodę? Podeszłam do okna i przyjrzałam się dokładnie drodze, teraz nic nie widziałam, ale mogłabym przysiąc, że przed chwilą ktoś tamtędy przeszedł. Stałam tak chwilę, aż znów coś się pojawiło. Ktoś szedł ulicą, po posturze ciała mogłam stwierdzić, że był to mężczyzna. Nagle zatrzymał się, dokładnie w połowie drogi, dokładnie na przeciwko mojego okna. Stał chwilę, aż zaczął wolno obracać się w moją stronę, zmarszczyłam brwi. Była po piątej rano, na litość boską. Ku mojemu zdziwieniu znałam go. To Benjamin, stał teraz po drugiej stronie ulicy. Ręce miał schowane w kieszeniach, kaptur naciągnięty na głowę, jego długie włosy były mokre, przyległe do jego bladej jak śmierć twarzy, a świdrujący blask zielonych tęczówek wpatrzony wprost na mnie. Upuściłam kubek z kawą, który z trzaskiem rozbił się o kafelki kuchenne, szkło rozsypało się po podłodze, a kawa tworzyła jedną wielką kaużę. Dostrzegłam w jego spojrzeniu przebłysk jakby zadowolenia. Był blisko mnie, naprawdę blisko, dokładnie widziałam każdy szczegół. Każdy.

- Co się stało? - wbiegła mama, zawiązując niedbale szlafrok w pasie. - Wszystko w porządku? Słyszałam hałas. - mówiła roztargniona, przyglądając się mnie, wpatrzonej w okno, jak w obrazek. Po chwili otrząsnęłam się i zamrugałam kilkakrotnie. Odwróciłam głowę w jej stronę.
- Tak.. - wydukałam. - Upuściłam kubek. Przepraszam, że cię obudziłam. - mruknęłam po chili i gdy znów przeniosłam wzrok na okno, Jego już nie było. 
- Dlaczego tak wcześnie tu jesteś? - zapytała mama, w jej głosie słyszalne było zdziwienie i zmartwienie. - Coś się dzieje?
- Nie, mamo. - odpowiedziałam niemal od razu. - Za chwilę to posprzątam, idź się połóż. - ponagliłam ją i od razu wzięłam gąbkę z blatu kuchennego, do pojemnika na śmieci zaczęłam powoli wrzucać rozbite szkło, a gąbką wycierać kawę.
- Alison, wszystko w porządku? - zapytała niepewnie, przyglądając mi się podejrzliwie. Czułam na sobie to spojrzenie. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć, sama nie wiedzałam co właściwie się stało chwilę temu.
- Mamo. Właściwie to jestem już zmęczona. - powiedziałam, kończąc sprzątać bałagan, którego narobiłam. - Chyba jednak się położę na pól godziny. - odparłam niemalże od razu, wyciskając gąbkę i na nowo wycierając podłogę, by się nie kleiła.
- No dobrze.. jeśli chcesz pospać dłużej, to mogę zawieźć cię dzisiaj do szkoły. - powiedziała troskliwym tonem. Czułam, że muszę stąd jak najszybciej wyjść.
- Nie, pojadę autobusem. Do zobaczenia na śniadaniu. - wymijając ją tak szybko, jak mogłam pobiegłam do swojego pokoju i wskoczyłam pod kołdrę, serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam co się właśnie stało.

*** 

Nie było go na pierwszej lekcji. Dostawałam szału, nie potrafiłam się na niczym skupić. Ciągle mi przed oczami stał w swoim kapturze, z rękoma w kieszeni i wzrokiem wpatrzonym w moją twarz. Co on tam do cholery robił o tej godzinie? To jakiś nienormalny człowiek...
Po lekcjach poszłam do biblioteki, zaczerpnąć trochę ulubionych wierszy dla uspokojenia myśli. Weszłam w "swój" przedział i zamarłam. W tym samym miejscu, w którym siedziałam wczoraj, siedział dzisiaj ON. W ręku miał tomik wierszy Adama Mickiewicza, polskiego poety, pisarza. Zaczytany siedział, nie przejmując się tym, że własnie nad nim stałam.
- Szczerze mówiąc nie podoba mi się jego twórczość. - powiedział w końcu, nadal nie podnosząc na mnie wzroku. - Pisał chaotycznie.. - mówił dalej, przewracając kolejne kartki tomiku. Stałam wmurowana w ziemię i słuchałam jak zahipnotyzowana, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nawet jakbym coś powiedziała, to czułam, że i tak zbyłby mnie i drążył dalej swoją myśl.
- Co to miało być? - wydusiłam z siebie w końcu, ale on wciąż wolał przejmował się poezją A. Mickiewicza niż tym, co odstawił dzisiejszego poranka.
- Wolę Williama Szekspira, pisał lepiej niż Mickiewicz. - a więc tak, jak myślałam, nawet nie zwrócił uwagi na to, co powiedziałam. Szybko poznaję się na ludziach.
- Nie możesz zjawiać się pod moim domem o piątej nad ranem i powodować czegoś takiego.. - mówiłam dalej, wpatrując się w niego oszołomiona jego nonszalancją i brakiem jakiegokolwiek zainteresowania, jakiejkolwiek reakcji na to, co właśnie powiedziałam.
- "Romeo i Julia" to w końcu arcydzieło. O wiele lepsze od "Dziadów", moim zdaniem nie mają żadnego głębszego sensu. - usłyszałam. W środku aż płonęłam.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wybuchnęłam w końcu, nie dałam rady dłużej znosić jego zachowania. - Kim ty jesteś, żeby nachodzić mnie, a później zwyczajnie ignorować?! Do tego zająłeś moje miejsce. MOJE! Czytasz mój tomik wierszy i masz czelność krytykować twórczość polskiego mistrza.. - zaczęłam, w końcu przeniósł na mnie wzrok, mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Przestań krzyczeć, to biblioteka, a nie las. - upomniał mnie. Już otworzyłam usta, żeby powiedzieć mu, co myślę o tym, że mi rozkazuje, ale znów przemówił. - Po pierwsze, nie nachodzę cię, nawet nie przeszedłem przez furtkę. Po drugie, to nie jest żadne twoje miejsce, ani twój tomik, to własność biblioteki szkolnej. Po trzecie, nie muszę mieć takiego samego zdania, co ty, w kwestii czyjejś twórczości, czy jest dobra, czy też nie. - powiedział opanowanym tonem i wbił we mnie chłodne spojrzenie, w którym kryło się zadowolenie. Myślę, że to właśnie był jego plan, chciał wzbudzić u mnie złość.
- Za kogo ty się uważasz? - warknęłam na niego, nieco cichszym tonem, by nie zlecieli się wokoło inni bywalce biblioteki. Oczywiście miał całkowitą rację co do wszystkich swoich argumentów, ale nie mogłam dać mu tej satysfakcji.
- A za kogo ty się uważasz? - zapytał, unosząc brew. - Zjawiasz się tutaj, naskakujesz na mnie, a przecież nic ci złego nie zrobiłem. Jesteś zła za to, że mnie zobaczyłaś? Ulica też należy do ciebie? - przekrzywił głowę. Zabrzmiało to złośliwie, mogłabym wręcz rzecz, że chamsko. Zaniemówiłam. W tym momencie nienawidziłam go, jak może być taki opryskliwy, przecież to on to rozpoczął. Odwróciłam się na pięcie i zaciskając mocno zęby wyszłam najszybciej, jak się tylko dało. 

***

- Nie jesteś głodna? - zapytała mama, widząc, że nawet nie tknęłam swojego spaghetti. Błądząc widelcem wśród poplątanych makaronów.
- Niespecjalnie. - powiedziałam i odłożyłam widelec. - Właściwie, to trochę słabo się czuję. Położę się już. - wymruczałam i wstałam od stołu. Leila patrzyła na mnie pytająco, ojciec też.
- Wszystko dobrze? Coś się stało? - zapytał tata, marszcząc swoje krzaczaste brwi.
- Tak, wszystko gra. Nic się nie stało. Po prostu słabo się czuję. - powiedziałam, zmęczona patrzeniem na członków mojej rodziny. Zasunęłam za sobą krzesło i wyszłam, podążając w stronę schodów.

Położyłam się do łóżka, wyssana z energi, dobrego humoru i jakichkolwiek koncepcji na jutrzejszy dzień.

wtorek, 1 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ TRZECI

Niespokojna noc. Śniły mi się gorsze koszmary niż zazwyczaj. Jakieś twarze, rozmazane obrazy, postacie, które jakby chciały mi coś powiedzieć, ale nie mogły. To był najdziwniejszy i najstraszniejszy sen, jaki mnie kiedykolwiek nawiedził. Chciałabym o nim jak najszybciej zapomnieć. Wyglądał jak psychodela. 
Budzik zadzwonił jak zwykle o szóstej, ale ja się nie obudziłam. Nie wiem dlaczego nikt mi w tym nie pomógł. Gdy otworzyłam oczy, było po ósmej, czyli już się spóźniłam do szkoły, na dodatek na test z angielskiego... Nawet nie chciało mi się podnieść z łóżka, czułam przytłaczającą ciężkość, która mi to uniemożliwiała. Leżałam jakieś piętnaście minut zanim zdecydowałam się wstać. Okna były szczelnie zasłonięte, może to dlatego się nie obudziłam? Nie mam pojęcia, wcześniej mi się to nie zdarzało. Podeszłam więc do nich i jednym ruchem znalazły się po bokach okna i zaatakowały mnie otumaniające promienie słoneczne. Skrzywiłam się na ich widok i odwróciłam głowę w bok. Ten dzień naprawdę nie zaczął się dla mnie dobrze...

Na dole nikogo nie było, ani Leili, ani rodziców. Żadnej kartki, niczego. Zastałam jedynie torbę z drugim śniadaniem i pieniądze na blacie. Zmarszczyłam brwi i usmażyłam sobie jajka, zjadłam je szybko, ale za chwilę zrobiło mi się niedobrze. Poczułam, że zbliżają się wymioty i pobiegłam do łazienki, po czym zwróciłam dopiero co zjedzone śniadanie.
Postanowiłam nic już dzisiaj nie jeść.
W drodze do szkoły ledwo zdążyłam na autobus, musiałam spory kawałek biec ile sił w nogach, które dzisiaj były naprawdę ciężkie i ospałe. Do szkoły przyszłam na drugą lekcję, akurat wypadł mi język francuski i to była chyba jedyna dobra rzecz, moja wychowawczyni jest naprawdę w porządku i nie robiła mi problemów o takie przychodzenie na zajęcia. Spojrzałam na klasę, pojawił się w niej ON. Spojrzałam na niego pytająco, odpowiedział mi obojętnym zerknięciem. Usiadłam w swojej ławce, za nim i otworzyłam podręcznik. Czytając temat słyszałam jak nauczycielka wywołuje kolejno nazwiska, sprawdzając obecność. W końcu doszła do mojego numeru.
- Alison Campbell? 
- Obecna. - mruknęłam zaczytana w temat i zupełnie pogrążyłam się w cechach pozytywizmu. Z lektury wyrwał mnie męski głos, odpowiadający na nazwisko "Benjamin Murphy", spojrzałam ukradkiem na osobę siedzącą przede mną, miał na sobie dzisiaj czarną skórzaną kurtkę, włosy się nie zmieniły, dalej przykuwały uwagę swoim nieładem. Gdy poprawiał kołnierz zauważyłam, że ma małe blizny na palcach, wyglądało to jakby ktoś odciął mu je wszystkie i przyszył z powrotem. Przeszedł mnie dreszcz i momentalnie przed oczami wyświetliły mi się urywki mojego dzisiejszego snu. Były w nim te palce.. te blizny. Lekcja przebiegała wolno, bardzo mi się dłużyła, ale w zasadzie i tak nie słuchałam, byłam pogrążona we własnej głowie, próbując sobie bardziej przypomnieć nocne myśli i jakoś poskładać je w całość. Nic do siebie nie pasowało, nic nie miało jakiegoś wewnętrznego sensu czy przesłania. Nie rozumiałam...
Poczułam wibracje w kieszeni, wyciągnęłam telefon.
"Odbierz dzisiaj Leilę. - Mama." - przeczytałam i kliknęłam w opcję odpowiedzi.
- Nie przeszkadzamy ci, Alison? - zapytała nagle nauczycielka, a ja upuściłam telefon na ławkę, zalewając się rumieńcami i patrząc na nią oszołomiona.
- Przepraszam... - mruknęłam i schowałam telefon znów do kieszeni. Czułam na sobie TEN wzrok.
Zadzwonił dzwonek. Odetchnęłam z ulgą i w błyskawicznym tempie zebrałam z ławki książki i wyszłam z klasy. Popędziłam w stronę łazienki, by tam spokojnie zadzwonić do mamy:
- Dlaczego mnie nie obudziłaś? - zapytałam gdy tylko odebrała telefon.
- Przecież wstałaś.. - usłyszałam jej głos.
- Jak to wstałam? Zaspałam na całą pierwszą lekcję. Kto odprowadził Leilę? - posypały się kolejne pytania niczym z rękawa.
- Wstałaś, widziałam cię rano, ojciec też. Jadłaś z nami śniadanie. Leilę odwiozłam ja. - zmarszczyłam brwi, nic nie rozumiałam.
- Nie.. przecież zaspałam, mamo.. Nie było mnie na śniadaniu. - protestowałam dalej.
- Kochanie, przecież z nami siedziałaś, nie przypominam sobie, żebym urodziła bliźniaczki. - wycedziła. - Muszę kończyć, mam masę pracy, kocham cię. - powiedziała i po tych słowach się rozłączyła. Stałam przed umywalkami jeszcze kilka sekund, z telefonem przyłożonym do ucha, aż wreszcie schowałam go do torby. Co za dzień... pomyślałam i wyszłam z łazienki. Postanowiłam pójść do biblioteki, wyciszyć się trochę. Gdy tam weszłam, od razu zatonęłam w regałach i usiadłam między piątym a szóstym, wyciagając ulubiony tom poezji i otwierając  na piątej stronie, na pięknym wierszu. Niemal od razu wczytałam się w jego treść. 
Po kilkunastu minutach śledzenia treści autorstwa Adama Mickiewicza poczułam na sobie czyiś wzrok. Obok mnie stał Benjamin, przeglądał jakieś książki. Spojrzałam na niego z dołu, gdyż siedziałam na ziemi, on zdawał się mnie nie zauważać, chociaż stał ode mnie zaledwie dwa metry. Zmarszczyłam brwi, nie podobał mi się ten człowiek. 
- Skąd się tu w ogóle wziąłeś? - zapytałam po chwili, dość oskarżycielskim tonem, sama nie wiem dlaczego. Przeniósł na mnie swój wzrok, jego wyraz twarzy pozostawał niezmienny, niewzruszony ani odrobinę.
- Wydawało mi się, że biblioteka jest dla wszystkich.. - mruknął jakby od niechcenia i wrócił do przeglądania książek. Przewróciłam oczami. No tak, to taki typ człowieka, mogłam się domyślić...
- Pojawiasz się nagle, za chwilę koniec semestru a ty... zjawiasz się. - dodałam. - Jak masz zamiar nadrobić wszystkie przedmioty? - ponownie spięłam brwi ku górze, denerwując się jego brakiem zainteresowania i nonszalancją.
- Poradzę sobie. - odparł niewyraźnie, nawet na mnie nie patrząc. Wyprowadzało mnie to z równowagi.
- Nie opowiedziałeś na moje pierwsze pytanie. - stwierdziłam, odkładając tom poezji na kolana. Nastąpiła chwila ciszy, wydawało mi się, że mnie ignoruje, ale w końcu odłożył książki na półkę i przykucnął przy mnie.
- Ciekawska z ciebie dziewczyna.. - powiedział już normalnym tonem, jakim mówi się do osoby, z którą chce się rozmawiać, a nie prowadzić głuchy telefon. Wzruszyłam ramionami z naburmuszoną miną.
- Jestem z Georgi. - powiedział w końcu, patrząc na mnie.
- Więc co robisz w Middleton? 
- Zbyt wiele chcesz wiedzieć. - mruknął i uśmiechnął się złośliwie, po czym wstał. - Świat jest mały, Alison. - powiedział przez ramię i zniknął między regałami, zostawiając mnie w niewiedzy. Siedziałam wpatrzona w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał.