niedziela, 13 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ PIĄTY

Całą noc przespałam spokojnie, ostatnimi czasy naprawdę dużo śpię. Przychodzę do domu po szkole i po prostu zasypiam, to dziwne, wcześniej mi się to nie zdarzało. Teraz mam bardzo mało energii w sobie, a przecież odżywiam się normalnie. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Dzisiaj miałam zamiar iść do kina. Sama. Oderwać się trochę od wszystkich ludzi i odpocząć na dwugodzinnym seansie, siedząc jedynie w foletu i zajadając się słodkościami. Taki właśnie miałam zamiar. Ostatnio też ciągle odmawiałam Anie pójścia na zakupy, więc teraz jest dobra okazja by się jej odpłacić i zapomnieć na chwilę o otaczającej mnie rzeczywistości.
Jest piątek, mnóstwo ludzi będzie dzisiaj w kinie i w zasadzie miałam jedynie nadzieję, że to będą nieznani mi ludzie, nie chciałabym na kogoś wpaść i przez cały wieczór być na tę osobę skazana.

Pierwsza lekcja. Nie zwróciłam uwagi na to ile osób jest dzisiaj obecnych, kto przyszedł, a kto nie. Po prostu usiadłam w ławce i słuchałam co ma nam do powiedzenia nauczycielka francuskiego. Bardzo ją lubiłam, więc lekcja przeminęła szybko. Pierwszą przerwę spędziłam przed szkołą, siedząc na murkach i obserwując innych.

Druga lekcja, matematyka. Miałam bardzo zajętą głowę obliczeniami i zapiskami jakie musiałam wykonać. Zrobiłam ponad dwadzieścia siedem zadań, szybko i łatwo dzisiaj mi szły. W zasadzie niegdy nie miałam problemu z matematyką, lubiłam ją i rozumiałam. Przerwę spędziłam w szkolnej bibliotece, sprawdzając i poprawiając esej na język angielski.

Nadszedł więc termin oddania eseju i zajęcia się czytaniem kolejnych tematów w podręczniku. Dzisiaj miałam mowę zależną i niezależną. To było proste jak bułka z masłem, naprawdę. Nie mogłam pojąć niezrozumienia klasy na ten temat, naprawdę..

Geografia była dzisiaj niezwykle nudna. Omawialiśmy tereny górskie, które ani trochę nie przypadały mi do gustu i nie wchodziły do głowy. No cóż, będę musiała nad tym popracować w weekend. Może w niedzielę? Tak, niedziela to dobry dzień, o ile nie pojedziemy do ciotki Margaret, wtedy nie uwolnię się od starszych kuzynów i ich wielkiego psa.

Dwie fizyki pod rząd. Coś okropnego. Pomimo, że lubiłam ten przedmiot - uważałam, że nadmiar go nie prowadzi do niczego dobrego.

No i wreszcie ostatnia lekcja. W-F. Nie mogłam się doczekaż aż wrócę do domu i zapomnę o mijającym właśnie tygodniu. Nauczycielka oznajmiła nam, że dzisiaj łączymy grupy i żeńska drużyna gra z męską. No to pięknie, westchnęłam. Nienawidziłam gdy to robili, nie mieliśmy przecież zbyt dużych szans. Przebrałam się w czarne legginsy do łydek, na górę włożyłam obcisłą białą bluzkę na ramiączkach i zapinaną ciemną bluzę, na wypadek gdybyśmy wyszli na boisko na zewnątrz. Nie myliłam się. Z racji tego, że pogoda dopisywała - wyszliśmy na dwór.
- W co gramy? - usłyszałam głos jednej z dziewczyn idącej w grupie kawałek przede mną, ale nie zwróciłam już uwagi na odpowiedź. Splatając włosy w luźny warkocz dołączyłam do reszty. Okazało się, że dzisiaj wypada nam koszykówka. W zasadzie lubiłam ten sport. Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla mnie właśnie w tej chwili, gdy usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Wygląda na to, że gramy w przeciwnych drużynach. - wyszeptał mi do ucha Benjamin. Zacisnęłam zęby i odwróciłam się na pięcie w jego stronę. Nienawidziłam jak mnie ktoś tak nachodzi.
- I co w związku z tym? - warknęłam do niego i odeszłam do swojej drużyny, nie miałam ochoty dzisiaj się z nim drażnić, tylko jego brakowało, żeby zepsuć mi ten wystarczająco szablonowy już dzień.
Gra rozpoczęła się. Piłka powędrowała do drużyny przeciwnej, co mnie nawet nie zdziwiło. Kilka dziewczyn z mojej grupy pobiegło naprzód by odebrać piłkę. Ja stałam przy koszu, gdyby w razie czego któraś podała mi ją. Nie musiałam czekać długo, po chwili w moje ręce wpadł pomarańczowy okrągły przedmiot, który po chwili przelatywał przez kosz, co oznaczało, że zdobyłyśmy punkt. Tym razem ja pobiegłam naprzód. Gdy po wymianie piłki wyciągnęłam ręce by ją złapać, Benjamin wskoczył przede mnie, pojawił się znikąd.
- Ej! - krzyknęłam do niego oburzona. Gdyby zrobił to ktoś inny, nie wzruszyłabym się za bardzo, ale zrobił to on, specjalnie.
- Taka gra! - krzyknął do mnie, biegnąc prosto na nasz kosz, którego nikomu nie udało się obronić. Straciliśmy punkt.
Gra mijała w swoim tempie. Co chwilę piłka zmieniała swoich właścicieli, raz to była moja drużyna, raz przeciwna, ale gdy tylko ja dostawałam ją w ręce ON pojawiał się znienacka by mi ją odebrać. Po jakimś czasie zaczęło mnie to naprawdę denerwować...
Biegłam ile sił w nogach, kozłując obok siebie piłkę i wymijając przeciwników, ale i osoby grające w mojej drużynie. Wręcz mknęłam, czułam w sobie przeszywającą siłę, ludzie niemal schodzili mi z drogi. Już byłam przy koszu, już wykonywałam wyskok kiedy ON rzucił się na mnie swoim masywnym męskim ciałem i odebrał mi piłkę, powalając mnie tym na ziemię. Upadłam na nią ciężko, bokiem. Przecież takie coś jest niedozwolone, pomyślałam wściekła już do granic możliwości. Wszystkie dziewczyny patrzyły na mnie oszołomione, dla mnie ta gra się już skończyła. Wstałam, otrzepałam się i z godnością zeszłam z boiska, na co mój nauczyciel powiedział:
- A dokąd się wybierasz, gra trwa! - krzyknął na mnie. Spojrzałam na niego oburzona.
- Przymyka pan oko na to, co robi przeciwna drużyna, to niech przymknie pan i oko na to, co robię ja. - odburknęłam nieuprzejmie i poprawiłam zniszczony już zupełnie warkocz. - Nie mam zamiaru z nimi grać. Nie w ten sposób. - powiedziałam i wbiłam w niego swoje lodowate spojrzenie, po czym bez wzruszenia wyminęłam go, idąc w stronę przebieralni i damskiej toalety. Byłam zła do granic możliwości. Podeszłam do swojej szafki, wzięłam ręcznik i zmierzyłam w stronę łazienki by wziąć prysznic. Nikogo tu nie było, więc mogłam bez skrępowania się rozebrać i dokładnie umyć. Chciałam zmyć z siebie zapach powietrza i piłki od koszykówki. Namydliłam się, spłukałam i owinęłam ręcznikiem, nakładając klapki, które uprzednio również wyjęłam. Poszłam w kierunku szatni, by się ubrać.
- Jesteś na mnie zła za to, że przegrałaś? - usłyszałam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom, uszom i każdej części mojego ciała, a najbardziej głowie.
- To damska szatnia. - prychnęłam na Benjamina, miałam dość jego chamskich zagrywek.
- I co w związku z tym? - zacytował mnie, to wyprowadziło mnie już kompletnie z równowagi.
- To, że masz stąd wyjść! - warknęłam oburzona. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? - dodałam po chwili, patrząc na niego piorunującym spojrzeniem.
- A ty? Wychodzisz w połowie lekcji, wielka księżniczka. Bo co? Bo się przewróciłaś? - zapytał ironicznie, wpatrując się we mnie swoim przeszywającym na wskroś wzrokiem.
- Nie przewróciłam się, tylko się na mnie rzuciłeś i dobrze o tym wiesz! - aż się we mnie gotowało, byłam w stanie rozerwać mu teraz gardło. - I ostrzegam cię, skończ z tymi swoimi gierkami bo wcale mnie to nie bawi, ani nie śmieszy. Weź sobie za kozła ofiarnego kogoś innego, dobrze? Ja mam wystarczająco spraw na głowie, niepotrzebny mi kolejny problem.
- Jestem dla ciebie problemem? - zapytał, na jego twarzy czaił się gdzieś uśmiech, widziałam to. Jak on w ogóle ma czelność się tak zachowywać, męczyło mnie to.
- Tak, w tej chwili tak. I to okropnym. Byłabym wdzięczna gdybyś wyszedł. Chcę się ubrać. - powiedziałam, patrząc na niego niezrozumiałym wzrokiem. Do czego on dążył? Co chciał osiągnąć przez to wszystko? Jeśli jego celem było to, bym do końca się do niego zraziła to gratulacje, osiągnął swój cel.
- No dobrze.  - wzruszył ramionami i wstał. - Ale na tym nie skończyliśmy. - powiedział i zmierzył ku wyjściu. Zmarszczyłam brwi. O co mu znów chodzi? - Mamy jeszcze dużo pracy. - powiedział i zwyczajnie wyszedł. To był chory człowiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz