sobota, 19 lipca 2014

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Wszystko momentalnie zawirowało mi w głowie, do oczu napłynęły łzy, a oddech stał się nagle taki ciężki. Wpatrywałam się w Benjamina zaciskając ręce w pięści, którymi uderzyłam o jego kanapę. Po moich policzkach popłynęły pierwsze strumienie...
- Kłamiesz... - wyjąkałam w końcu, kuląc się w rogu, chcąc siedzieć jak najdalej od niego. Cała się trzęsłam. A on stał nade mną z tym stalowym wyrazem twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji. Był taki spokojny i opanowany, jak zawsze. Od kiedy go poznałam taki był, wcześniej go nie lubiłam, nie przypadł mi do gustu jego sposób bycia i to w jaki sposób mnie traktował. Jakbym była dla niego powietrzem, ale takim, któremu chce zrobić na złość. Wcześniej za nim zwyczajnie nie przepadałam. Teraz go nienawidzę. Powtórzyłam to jeszcze około dziesięciu razy, wykrzyczałam mu to prosto w twarz, zachłystując się powietrzem i jąkając się od urywanego szlochu wymieszanego z płaczem. To ostatnia rzecz, jaką pamiętam, jego kamienna twarz z pokorą znosząca mój wrzask.

Obudziłam się z rana w pozycji embrionalnej. Powoli otwierając oczy miałam nadzieję, że wczorajszy dzień był jedynie snem, kolejnym koszmarem. Pierwszym, co zobaczyłam była podłoga - krzywa, ponieważ leżałam tak, a nie inaczej. Obraz powoli wyostrzał mi się coraz bardziej i bardziej i dostrzegłam czyjeś stopy. Krzyknęłam przeraźliwie i podniosłam się, dopiero teraz zauważyłam, że byłam owinięta w jakiś koc. Nie byłam w swoim domu, po chwili ujrzałam twarz Benjamina. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Co ja tu robię? - zapytałam, mówienie przychodziło mi z pewną trudnością, jak zawsze po długim płaczu. A więc to prawda, to wszystko to szczera prawda.
- Do tej pory spałaś. - powiedział chłodno, jakby był zawiedziony tym, że się obudziłam. Jak to się stało, że ja tutaj zostałam?
- Dlaczego tutaj? - moje oczy przypominały teraz błyszczące monety, oglądałam się wokoło z coraz większym przerażeniem, jakie we mnie rosło. Chłopak westchnął.
- Płakałaś, płakałaś aż usnęłaś, próbowałem coś powiedzieć, ale mnie nie słuchałaś, zdawałaś się chyba nawet w ogóle nie słyszeć mojego głosu. - wyjaśnił. Zmarszczyłam brwi. To wszystko było takie... dziwne. Nie znam go. To znaczy znam, ale mu nie ufam. Dalej nie mam pewności, czy to co powiedział było prawdą. Nie znam powodu, dla którego mógłby kłamać, ale nie wiem też to nie był jeden z jego chorych żartów.
- Muszę już iść. - powiedziałam, wyplątując się z koca i wstając, ugłaskałam czarną sukienkę na udach, by nie odsłaniała zbyt wiele ciała i ruszyłam w stronę wyjścia z salonu.
- Mogę ci to udowodnić. - powiedział w końcu, jakby czytał w moich myślach. Odwróciłam się i spojrzałam na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Jak? - wypłynęło z moich ust niczym smutna melodia, czułam, że za chwilę znów zacznę płakać. Gula w moim gardle wciąż rosła.
- Sprawdź w dolnej szufladzie, tej zamykanej na klucz.

Skąd on w ogóle wie takie rzeczy? W drodze powrotnej do domu zastanawiało mnie też to. Ostrzegł mnie, więc musiał skądś wiedzieć, co się wydarzy. A skoro wiedział... to mógł temu zapobiec. Dlaczego tego nie zrobił? Ach, jaka głupia byłam, że zmarnowałam czas na nie te pytania, co trzeba. Kto wie, kiedy go teraz zobaczę... chociaż znam już jego adres, w razie potrzeby zawsze mogę tam ponownie pojechać. To miejsce w prawdzie mnie przeraża, ale jest kluczem do tych wszystkich odpowiedzi...
Dojechałam do domu, zdziwiło mnie to, że nikt do mnie przez całą noc nie zadzwonił by upewnić się czy chociażby żyję. Wysiadłam z auta rodziców, które sobie "zapożyczyłam" i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Pociągnęłam za klamkę, były zamknięte. Westchnęłam i przystępując z nogi na nogę nacisnęłam dzwonek do drzwi. Przez 3 minuty brak jakiejkolwiek reakcji. Odeszłam więc bardziej w głąb werandy i uniosłam jedną z podwójnych desek przy huśtawce rodzinnej, wyjmując zapasowy klucz. Przekręciłam go w zamku i otworzyłam drzwi. Nikogo w środku nie było. Żadnego listu, wiadomości, niczego. Od razu chwyciłam za telefon i wykręciłam numer do mamy. Ta rozmowa nie trwała długo, dowiedziałam się jedynie, że wróciła do pracy tak szybko, jak mogła, w jej głosie było słychać zdenerwowanie, więc szybko się rozłączyłam. Poczułam jak serce bije mi szybciej. Przypomniałam sobie o rzekomym dowodzie, o którym mówił Benjamin. Zmierzyłam w stronę TYCH drzwi. Weszłam po schodach, przeszłam cały korytarz skradając się we własnym domu, czułam się teraz dziwnie nieswojo. Weszłam do środka pożądanego pomieszczenia i uklęknęłam przed biurkiem. Wyciągnęłam spod małego dywanika kluczyk i przekręciłam w ostatniej szufladzie. To, co tam zobaczyłam wywołało u mnie odruch wymiotny. Od razu odwróciłam głowę i zakryłam usta dłonią. Chwilę mi zajęło ponowne spojrzenie na to, co "znalazłam". Rozejrzałam się nerwowo i chwyciłam foliową koszulkę na dokumenty i wsadziłam do środka znalezisko z szuflady. Biorąc to oczywiście przez chusteczkę, by nie zostawić odcisków palców.
Po chwili nie było mnie już w domu, co ciekawsze, nie chciałam już tam wracać. To nie był dłużej mój dom. To miejsce zbrodni.

- Chciałabym zgłosić przestępstwo. Kilka dni temu zamordowano moją siostrę. Leilę Campbell, chcę zawiadomić, iż odkryłam kto jest mordercą. To Dalph Campbell, mój ojciec. A tutaj mam dowody.
Na stoliku od przesłuchań leżała teraz foliowa koszulka na dokumenty z białymi rękawiczkami i nowo zakupionym nożem, oba te przedmioty były "zakrapiane" krwią...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz