niedziela, 30 marca 2014

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pierwszy dzień wiosny jak zwykle budzi ludzi do życia, w tym mnie. To moja ulubiona pora roku, wszystko rodzi się na nowo, zaczyna świecić słońce, powietrze jest zupełnie inne. Bycie i trwanie wydaje się być prostsze i przyjemniejsze niż na przykład w zimie czy jesieni. Och, jesień jest okropna, pomimo, że panują w niej na pozór ciepłe kolory - dla mnie zawsze była najgorszą ze wszystkich czterech etapów roku. Padają deszcze, których wręcz nie znoszę, jest zimno, a ja nie lubię wkładać na siebie miliona warstw, czuję się wtedy jak cebula, której nienawidzę. Chyba powinnam zacząć lubić więcej rzeczy, bo tak zastanawiając się, widzę same negatywy - to nie, tamto nie. Moją mamę to zawsze denerwuje, teraz wcale się jej nie dziwię. No, ale cóż.. nic na to nie poradzę.
Dzisiejszy dzień nie miał się wyróżniać niczym szczególnym, jestem w tym samym miejscu, w którym skończyłam wczoraj i wcale nie czuję się przez to jakaś załamana czy smutna. W XXI w. osoby w moim wieku często popadają w różne choroby typu depresja, ja nie chcę taka być. Chcę być jak najbardziej normalna i zdrowa i wydaje mi się, że taka właśnie jestem. To dobrze, biorąc pod uwagę to co się wokoło dzieje, to wręcz fantastycznie. Jestem więc rzadkim typem, bo wokoło mnie aż roi się od osób z milionami problemów, w którymi nie potrafią sobie poradzić albo udają.. to jest jeszcze gorsze, żałosne. Nigdy nie lubiłam ludzi, którzy na siłę próbują wmówić komuś jakich rzeczy to oni nie mają, ale ludzie, którzy próbują ci wcisnąć to ile mają problemów i chorób pokroju psychicznego - to jest prawdziwy koszmar. Niby co w tym jest tak.. fajnego? Moim zdaniem nic. Wielkie, czarne nic. Dlaczego? Dlatego, że to w żaden sposób nie oddziela cię od reszty, wręcz przeciwnie, stajesz się tą mętną jednością, zlepkiem wyimaginowanych historyjek, których i tak nikt nie słucha. Wierzę, że są ludzie, którzy naprawdę mają takie problemy i bardzo łatwo ich odróżnić od tych, którzy naprawdę je sobie wymyślają - Ludzie Prawdziwie Chorzy nigdy się nie chwalą tym, co im leży na wątrobie. Na pewno nie wszem i wobec. Takie jest przynajmniej moje zdanie.
Do mojego pokoju właśnie zajrzały ciepłe promienie słoneczne, na moją twarz od razu wpłynął uśmiech. Kocham moje spotkania z moim przyjacielem - słońcem. Chociaż nie zawsze jest - kiedy się pojawia, sprawia mi swoją obecnością wielką radość. I z tą radością podniosłam się z łóżka, od razu je ścieląc, nie lubiłam bałaganu. Ubrania czekały na mnie od wczoraj, gdyż zawsze przygotowuję je sobie wieczorem, żeby rano spokojnie mieć czas na zjedzenie śniadania. Włożywszy je, udałam się do łazienki, na spotkanie z poranną toaletą, a gdy i to zrobiłam, mogłam zejść na dół i przywitać się z resztą domowników.
Schody jak zwyle skrzypią, schodząc po nich każdy się zdradzi swoją obecnością, nawet moja siedmioletnia siostra, która jest lekka jak piórko - idąc po nich wydaje odgłosy niczym słoń. Nie wspominając już o tacie. Gdy zawitałam w kuchni przywitał mnie głos mamy, smażącej naleśniki. Uśmiechnęłam się do niej i przeniosłam wzrok na tatę, czytającego gazetę, jak co ranek. Leila biegała wokoło naszej rodzicielki krzycząc, że jest głodna i pytając co chwilę kiedy będzie śniadanie. Robi tak zawsze i zawsze mnie to poniekąd bawi. Jednak jej jaśniutkie, błękitne oczka w końcu mnie zauważyły, więc jedzenie nie było już takie ważne.
- Alison! - pisnęła swoim cieniutkim głosem i podbiegła do mnie, tupiąc swoimi nóżkami i objęła mnie w pasie, przytulając się z całych swoich sił. Byłam na ten atak przygotowana, codziennie to robi, jest na swój sposób denerwująca, ale za to bardzo kochana. Na szczęście mama uratowała mnie od martwicy dolnych części ciała stawiając na stół pysznie pachnące naleśniki.
- No już, siadaj, przed chwilą byłaś głodna. - powiedziała do siostry, a ja pogoniłam ją wzrokiem, by posłuchała się mamy. Takim sposobem w kilka sekund byłam wolna, a Leila zajęta jedzeniem. Gdy mój wiecznie rozkapryszony tato w końcu odłożył gazetę, wszyscy usiedliśmy do stołu i spokojnie zjedliśmy.
- O której dzisiaj wrócisz? - zapytał mnie, spoglądając na mą osobę spod okularów do czytania, których jak zwykle zapomniał zdjąć.
- Nie wiem, pewnie wieczorem. - odpowiedziałam, nabijając na widelec kawałek naleśnika polanego sosem klonowym. - Mam sporo spraw. - dodałam po chwili, rozkoszując się już smakiem przepysznego kawałka ciasta.
- Jakie to sprawy może mieć siedemnastolatka? - uniósł brwi, wyraźnie zafascynowany moją wylewną odpowiedzią. Przewróciłam oczami. 
- Och, no wiesz. Muszę załatwić zioło, to zajmuje dużo czasu. No i jestem umówiona z moim o dziesięć lat starszym chłopakiem, żonatym, także bądź wyrozumiały. - powiedziałam naturalnym tonem i pociągnęłam łyk kawy. Ojciec odłożył widelec, a raczej go upuścił, wpatrując się we mnie zupełnie zbity z tropu. - Mam projekt do zrobienia tato... - westchnęłam cicho i kątem oka spostrzegłam, że mama chichocze pod nosem.
- Co to jest zioło? - zapytała Leila, roześmiałam się w głos. Mama również, chociaż obie wiedziałyśmy, że tata za chwilę zrobi awanturę.
- No proszę, wytłumacz jej teraz! - nakazał tata, wyraźnie zbulwersowany. Wciąż się śmiałam.
- Z miłą chęcią, ale wtedy nie starczy mi czasu na dotarcie do szkoły. - powiedziałam i wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem na twarzy.
- Na blacie masz drugie śniadanie i pieniądze, wróć przed jedenastą. - powiedziała mama i posłała mi nasz tajny uśmiech. 
- Dobrze. - powiedziałam wstając od stołu i dopijając kawę. Zgarnęłam brązową torbę śniadaniową, w której kryło się pyszne jedzenie do swojej torby szkolnej i pieniące wsunęłam do tylnej kieszeni spodni. - Pa! - krzyknęłam i wyszłam. Na szczęście Leilę dzisiaj odwożą rodzice, jest wtorek, gdyby była na przykład środa, musiałabym ją zaprowadzić i na pewno wyjaśnić pojęcie słowa "zioło", nie było mi to w smak ani trochę.
Ruszyłam przed siebie zakładając na ramię czarną torbę i poprawiając złoty warkocz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz